Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (58)

I. Wspominałem już w tych rozważaniach kilkakrotnie, że podróże uczą. Ostatnio jadąc busem usłyszałem zdanie: „Brak wiadomości, okazuje się często dobrą wiadomością”. Podobne stwierdzenie kiedyś już słyszałem, ale w trakcie tej podróży jeszcze mocniej sobie uświadomiłem, że brak czegoś nie od razu należy uważać, że dzieje się coś złego. Właśnie wszystko dobrze się toczy, idzie w właściwą drogą, dlatego nie ma telefonów, maili, SMS-ów.
Jednak zachowanie wielu z nas, w takich sytuacjach wygląda zupełnie inaczej. Kiedy ktoś z naszych bliskich nie telefonuje, nie odzywa się, wtedy robimy raban. Sami zaczynamy wydzwaniać, „nachodzić” ich choćby SMS-ami, aby tylko czegoś się dowiedzieć. Najdziwniejsze jest to, że jesteśmy święcie przekonani, że tak należy się zachowywać w takich sytuacjach. Mamy prawo tak wydzwaniać, … – mówimy. Można wręcz powiedzieć, że prywatność innych osób, chęć pobycia tylko w gronie najbliższych, przestała być pewną świętością i niezbywalnym prawem każdego człowieka.
Warto nad tym zagadnieniem jeszcze chwilkę się zatrzymać. Trzeba chyba zapytać: skąd w nas taka ciekawość? Dlaczego chcemy o wszystkim wiedzieć? Nawet chcemy „śledzić” innych? Możliwe, że jest to spowodowane pewną nachalnością mediów – a my od nich bezkrytycznie takie zachowania przyjmujemy. Przecież telewizja, radio, gazety, chcą o wszystkich i o wszystkim mówić i pisać. Ogłaszając, że inni mają prawo to czy tamto wiedzieć. Dlatego i my mamy takie telefoniczne i SMS-owe „nachodzenia”.
Czy brak wiadomości, może być dobrą wiadomością – jeżeli odniesiemy te powiedzenie do naszego życia duchowego? Myślę, że można to uznać za coś dobrego. Chociaż mam świadomość, że taki stan ducha jest trudny. Lepiej się czujemy, kiedy towarzyszą nam dobre odczucia i emocje. Kiedy na modlitwie, rozważaniu Słowa Bożego, czujemy bliskość Pana. Taki stan bez żadnej wiadomości z nieba jest trudny. Jednym z powodów owej trudności jest to, że niepotrzebnie wtedy zaczynamy siebie oskarżać! Doszukujemy się przede wszystkim winy w sobie, zapominając jednocześnie, że takie sytuacje są wpisane w pedagogikę Pana Boga. W takim doświadczeniu trzeba wykazać się wytrwałością, trwaniem w praktykowaniu modlitwy. W trakcie spowiedzi świętej z całą szczerością trzeba dzielić się tymi doświadczeniami ze swoim spowiednikiem i przewodnikiem duchowym. Na koniec jeszcze jedna uwaga odnośnie takiego stanu – Bóg wybierze chwilę, kiedy ją zakończyć!

II. Jako uczestniczymy niedzielnych czy tygodniowych Mszy świętych, może czasami zastanawiamy się nad tym, jak możemy najlepiej do niej się przygotować? Kupiona ostatnio przeze mnie książka, daje na takie pytanie pewną podpowiedź. „Oprócz bezpośredniego przygotowania bardzo stosowną rzeczą jest dbałość o przygotowanie wstępne, obejmujące godziny poprzedzające Msze świętą, poprzez wzbudzanie w sobie aktów wiary, nadziei i miłości i zadośćuczynienia oraz przez komunię duchową. Św. Josemaria Escriva miał w zwyczaju dzielić dzień na dwie części: jedną poświęcał na dziękczynienie za Mszę świętą, którą odprawił, drugą na przygotowanie się do kolejnej porannej Mszy świętej. Wielokrotnie odpowiadając na pytania osób pragnących pogłębić swoją miłość do świętej Eucharystii, z prostotą otwierał przed nimi serce: „Chcesz, żeby ci powiedział, co czynią inne dusze? Inne dusze składają dziękczynienie wielokrotnie w ciągu dnia, ponieważ otrzymały Pana: nie tylko dziesięć minut po Mszy świętej, ale przez cały dzień. Ty śpisz przez cała noc bez przerwy, prawda? Ale są ludzie, również młodzi, którzy nie śpią bez przerwy, tylko budzą się cztery, pięć czy sześć razy i już przygotowują się do Komunii Świętej, którą przyjmą nazajutrz. To dobry system, wspaniały system, niezależnie od powołania danej osoby: do życia samotnego, małżeńskiego, wdowieństwa czy kapłaństwa. Odpowiedni dla wszystkich! A więc jeśli chcesz lepiej się przygotować i lepiej dziękować, rób właśnie tak.”
Przy innej okazji mówił: „Staram się by ostatnia myśl [każdego dnia] była dziękczynieniem Bogu za odprawioną tego dnia Mszę Świętą. Mówię Mu też: Panie, jestem Ci wdzięczny, ponieważ dzięki Twojemu miłosierdziu mam nadzieję, że również jutro odprawię Mszę Świętą, …. Tak zasypiając, przygotowuję się do kolejnej Eucharystii. Ty też możesz czynić podobnie” (ks. bp. Javier Echevarria, Żyć Mszą Świętą, Radom 2013, s. 21-22).
Długi ten tekst, ale mam nadzieję, że warto było go przeczytać. Tym samym zapoznać się z pewną propozycją przygotowania się do Mszy świętej. Wymaga to na pewno od każdego z nas, trwania w ciągłej przyjaźni z Panem Jezusem. Trzeba jednak pamiętać, że to wszystko dokonuje się dzięki pomocy łaski, także wszelkim naszym naturalnym i nadprzyrodzonym wysiłkom, które są przez nas podejmowane. Z początku w praktyce może to wydawać się trudne, jednak z upływem lat, stanie się nasza codziennością, wręcz cudownym duchowym oddechem. Sprawiającym, że każdy udział we Mszy Świętej, będzie nieocenionym spotkaniem z Panem Jezusem!

III. Kilkanaście już lat temu „Gazeta Olsztyńska”, w numerze piątkowo-sobotnim, umieściła spis potrzebnych informacji, gdzie w Olsztynie można spotkać ludzi, którzy za pewną odpłatnością, mogą nam pomóc. Ta pomoc była oferowana przez osoby, zanurzone i pochłonięte filozofią dalekiego Wschodu. Znaleźli się tam „specjaliści” od medycyny naturalnej. Byli tam też i tacy, którzy zachęcali do odmawiania dziesięć razy „Zdrowaś Maryjo”, polecając i zachwalając z drugiej strony praktyki duchowe z innych religii. Było tych nazwisk i adresów bardzo dużo, chociaż nie wiem, na ile te propozycje zostały przyjęte przez mieszkańców Olsztyna i okolic.
Co można w takim razie powiedzieć o tych wszystkich, którzy wtedy i teraz skierują swoje kroki ku takim ludziom, w poszukiwaniu pomocy i duchowej rady? Trzeba jasno i stanowczo stwierdzić, że takie postępowanie jest znakiem nieposłuszeństwa Panu Jezusowi. Przecież On woła do tych wszystkich, którzy w niego wierzą: „Przyjdzie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście” (Mt 11,28). To fakt, że inni ludzie mogą nam pomóc w drodze do Pana Boga, mogą być naszymi pomocnikami, przewodnikami i kierownikami duchowymi w poznaniu i przyjęciu Pana Jezusa. Najważniejsze jednak jest zawsze to, abyśmy korzystali z samego źródła. A tym źródłem jest Jezus Chrystus! To On jest najlepszą drogą i Mistrzem w drodze do Pana Boga. Każda codzienna modlitwa, niedzielna Eucharystia, rozważanie Słowa Bożego, adoracja Najświętszego Sakramentu, to chwile naszego z Nim spotkania. To miejsca ukojenia, złożenia naszych trudów na Jego Sercu. Tutaj dokonuje się nasza przemiana, a z nią przemiana świata, w który wnosimy swoje serce ukształtowane przez Ewangelię.
Ci z nas, którzy słyszą słowa Chrystusa Pana zapraszające do podejścia, czytając dalej ten fragment Ewangelii, za chwilę się zatrzymują – jesteśmy mocno zaskoczeni. Bo w kolejnych słowach Jezus, nakazuje nam także wziąć „moje jarzmo na siebie”. Pouczając, że jest to droga, aby stać się cichym i pokornym. Wtedy jarzmo stanie się słodkie, a brzemię lekkie (por. Mt 11,29-30). Skąd bierze się takie nasze duże zdziwienie? Bo jarzmo oznacza niewolę, brzemię, to coś trudnego do zniesienia, to konkretny ciężar. Na stronie internetowej przeczytałem: Wyróżnia się dwa rodzaje jarzm: jarzmo na czoło – umocowane rzemieniami do rogów; jarzmo na kark – pojedyncze lub podwójne (dla pary zwierząt) w postaci drewnianej ramy zakładanej na kark zwierzęcia oraz część łączącej z dyszlem. Brzemię to nic innego jak ciężar, masa, waga, ładunek. Brzemienny to tyle co niosący ciężar.
Jak w takim razie mamy sobie poradzić z owym jarzmem? Co trzeba zrobić, aby brzemię było lekkie? Szukając odpowiedzi na te pytania, trzeba zwrócić się w stronę najważniejszego przykazania. W nim Pan Jezus zachęca nas do kochania Pana Boga i bliźniego. Kochając Go całym sercem, całą duszą, całym umysłem, jesteśmy w stanie przyjąć wymagania Chrystusa. Wtedy dopiero Jego jarzmo stanie słodkie, a brzemię lekkie.
Pomimo tych trudnych do przyjęcia wymagań, związanych ze słowami: jarzmo, brzemię, nie uciekajmy od Pana Jezusa. Nie chodźmy do różnych „duchowych mistrzów”, reklamujących się na szpaltach gazet i stronach internetowych. Nie szukajmy dróg na skróty, które rzekomo mają nam pomóc. Zapamiętajmy tę prośbę Chrystusa Pana: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy”. Składajmy zawsze na Jego Sercu nasze bóle, trudy, …., a zostaniemy wysłuchani i pokrzepieni!

ks. Kazimierz Dawcewicz