I. Uczestnicząc we Mszy świętej, słyszymy wypowiedziane przez kapłana takie oto słowa: Panie Jezu Chryste, Ty powiedziałeś swoim Apostołom: Pokój wam zostawiam, pokój mój wam daję. Prosimy Cię, nie zważaj na grzechy nasze, lecz na wiarę swojego Kościoła i zgodnie z Twoją wolą napełniaj nas pokojem i doprowadź do pełnej jedności. Który żyjesz i królujesz na wieki wieków (…)
Przed samym momentem przystąpienia do Komunii świętej Liturgia wprowadza nas w modlitwę o pokój. Po czym kapłan przekazuje pokój Jezusa słowami: Pokój Pański niech będzie zawsze z wami, i prosi o wzajemne udzielenie sobie otrzymanego daru przez jakiś gest.
Przez przyjęcie Ciała Pana Jezusa, wchodzimy w bezmiar Bożej bezinteresowności. Oddaje On każdemu z nas siebie całego i nie żąda w zamian doskonałej nieskazitelności. Oddaje się ludziom słabym, oczekuje od nas abyśmy tej słabości nie ukrywali i nie usprawiedliwiali, lecz z pokorą serca ją przed Nim wyznali. To olbrzymi dowód miłości, która nie „wydziela” siebie w zależności od zasług. Tym samym może nasze serce wypełnić głębokim pokojem. Może uwolnić nas od lęku, tak mocno współcześnie obecnego w sercach wielu osób.
Ów dar pokoju – ma stać się udziałem wszystkich, którzy otaczają ołtarz. Jedni drugim okazujemy braterską miłość, która cieszy się obecnością drugiego człowieka, zanim zachce go zmienić. Tak zaczyna powstawać prawdziwa jedność; gdy stajemy się wolni od lęku przed wzajemnym osądzaniem i potępieniem.
W obliczu tak wielkiej miłości, możemy i powinniśmy doświadczyć kojącego pokoju, którym dzielimy się pomiędzy sobą (por. Wojciech Jędrzejewski OP, Fascynujące zaproszenie, Warszawa 1998, s. 55-56).
Obecne wiele osób stroni od spotkań z innymi ludźmi. Lęk przed odrzuceniem, brakiem akceptacji jest bardzo mocny. Często ma to swoje źródło w tym, że do tej pory zawsze musieli zasługiwać na miłość innych – choćby rodziców. Żądano od nich bycia grzecznym zawsze i wszędzie, „wtedy będziemy was kochali” – mawiali/ją rodzice. Na zakończenie roku świadectwa będziesz miał/ła z czerwonym paskiem. Miłość za coś, wcisnęła ich w objęcia lęku, niepewności, stworzyła brak odwagi.
Uczestnicząc w niedzielnej Eucharystii, słyszymy słowa, które mówią o tym, że otrzymujemy dar pokoju, tylko za to, że tutaj jesteśmy. Nie musimy niczego udowadniać, Boża miłość rozlewa się na wszystkich. Jakby tego było za mało, stojący obok nas ludzie, dzielą się z nami swoim pokojem, miłością, uśmiechem – choćby przez ten gest wyciągniętej ręki, czy też skinięciem głową.
II. Przyglądanie się rosnącym obok nas drzewom ukazuje, jak dzielnie niektóre z nich walczą z różnymi przeciwnościami. Ostatnio zwróciłem uwagę na drzewo prawie suche, które przechylone w kierunku jeziora nadal stoi. Trudno powiedzieć jak długo tam będzie jeszcze się znajdowało, ale ci, którzy obok niego przechodzą, powinni z pewnym podziwem na nie zerkać. Gdzie tkwi jego siła? Siła rosnącego drzewa/drzew, znajduje się w ich korzeniach, grubym pniu. Rozpoczynając swój ziemski byt, zanim urosną w górę, najpierw mocno wrastają się w ziemię. Nawet na kilka metrów.
Kiedy znajdziemy się w lesie, choćby w czasie silnie wiejącego wiatru, warto przyglądnąć się tańczącym drzewom. Ich korony czasami stukają jedno o drugie, ale im bliżej ziemi, tym drzewa pokazują, jakby ten wiatr nie miał na nie wpływu. Stoją równo, bo są mocno wrośnięte w ziemię.
Obserwując nasze życie – ludzi wierzących, czasami pytamy: dlaczego jakieś trudne wydarzenie, skandal moralny w Kościele, tak szybko wywiewają niektóre osoby z jego szeregów? Przecież deklarowali się jako osoby wierzące, skąd takie zachowanie? Co sprawiło, że tak szybko zostali wyrwani z życia kościelnej wspólnoty?
Odpowiedzi na te pytania trzeba szukać w wierze. Można powiedzieć, że słabo byli zakorzenieni w Panu Bogu. Ich wiara i przywiązanie do Boga, było bardzo powierzchowne, przyziemne, naznaczone wyłącznie uczuciowością. Praktyki pobożnościowe podejmowane – nawet często – były uzależnione od stanów emocjonalnych. Bycie w Kościele, korzystanie z sakramentów, mogło być nastawione tylko na doświadczanie pewnych osobistych korzyści. Modlitwa była ważnym elementem codzienności, ale tylko do czasu kiedy smakowała, budziła pozytywne wewnętrzne zachwyty i odczucia.
Ten świat emocjonalny, uczuciowy, w przeżywaniu wiary jest ważny. Ale trzeba pamiętać, że codzienność życia dokonuje oczyszczenia tego wszystkiego. Następuje ogołocenie wiary. Jako uczeń szkoły podstawowej byłem na wycieczce w Giżycku, Mikołajkach, no i w Wilczym Szańcu. Pamiętam – tak było w tamtych czasach – pochylone duże betonowe ściany bunkru, były podparte małymi patyczkami. Różnie były one ułożone przez wybuch, jedne stały prosto, inne były pochylone. Te właśnie pochylone, miały najwięcej takich patyczkowych podpórek.
Tą sytuację wykorzystałem kiedyś w czasie rekolekcji, które głosiłem siostrom zakonnym w Gnieźnie. Mówiłem wtedy, że w naszym życiu wiary jest podobnie. Nasze życie to taki głaz, czasami gdzieś się przechyli, wtedy pojawiają się takie patyczki – podpórki. Są nimi nasze uczucia, emocje, jakaś wspólnota. Ale przychodzi czas, kiedy te patyczki bywają odrzucane od tej ściany – uczucia „znikają”, emocje się zmieniają, wspólnota staje się bezradna. Trzeba zacząć liczyć na siebie.
Takie sytuacje stają się sprawdzianem wiary. Wtedy siłą trwania na modlitwie, w Kościele, jest nasza żywa wiara, owe zakorzenienie się w Bogu. Rosnące obok nas drzewa, zapuszczają jak najgłębiej korzenie w głąb ziemi. Tym samym stają się silne, odporne, na przeróżne ataki wiatru, burz. Trzeba tego od nich się„uczyć”.
Miejscem coraz głębszego zakorzeniania się w Panu Bogu jest Eucharystia, czytanie i rozważanie słowa Bożego, codzienna modlitwa. To tu dokonuje się wejście w głąb, które przy różnych sytuacjach kryzysowych, emocjonalnych oschłościach, pokazuje naszą duchową siłę.
III. Kończąc poranny spacer (czwartek), przez dłuższą chwile stałem na pomoście i obserwowałem pływające w jeziorze ryby. Było ich tam dosyć dużo, spokojnie pływały obok siebie. Jedne były małe, inne większe, wreszcie pojawiła się wielka ryba – chyba był to karp. Co było ciekawe, wcale nie przejmowały się one moją obecnością. Może nawet nie wiedziały, że ktoś je tam obserwuje. Sam widok był piękny, pokazujący piękno życia pod wodą. Do tego trzeba jeszcze dodać piękno zewnętrze, no i na wyciągnięcie ręki mały piękny dywicki świat. Jeżeli nie będzie niszczony, to nadal będzie cieszył nasze oczy. Ta harmonia i ład otaczającego nas świata ma nas nie tylko radować, ale powinien także zachęcić, do uwielbienia naszego Pana i Stwórcy tego świata.
Mówiąc o modlitwie uwielbienia, wypada mi chyba napisać, że dosyć rzadko korzystamy z niej w relacji do Pana Boga. Przeróżne prośby w tej relacji dominują, można nawet powiedzieć, że zarzucamy nimi Boga. Może dlatego też w naszym życiu, doświadczamy tak często uczucia zazdrości. Pojawia się ono przy różnych okazjach, psuje nasze relacje z innymi ludźmi, przyczynia się do obgadywania. Nie potrafimy przejść obok innych, aby czegoś nie zauważyć, skomentować złośliwie.
Poszukując lekarstwa na takie zachowania – na grzech zazdrości, zachęcam do częstszego praktykowania modlitwy uwielbienia i dziękczynienia. Widząc dobro, którym inni ludzie zostali przez Boga tak pięknie obdarzeni, nie doceniamy tego co my posiadamy. Jak pięknie ja, moi bliscy, zostaliśmy obdarowani przez naszego Pana i Stwórcę. Kiedy zaczniemy dziękować, to zobaczymy, że nie mamy potrzeby bycia zazdrośnikiem. Mamy wszystko co jest nam do życia potrzebne.
Wtedy także nasze zajmowanie się innymi ludźmi, nie będzie wywołane złośliwością, chęcią obgadania, wytknięcia wad, ale będzie podyktowane miłością bliźniego. Pozwolimy wtedy przeróżnym osobom spokojnie przechodzić obok nas, nie komentując ich ubioru, chodu. Obserwowane przeze mnie ryby – pływały obok siebie, pozwalały sobie żyć. Nawet pojawienie się dużego karpia, nie zakłóciło im tego rybiego jeziornego spokoju.
ks. Kazimierz Dawcewicz