Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (52d)

I. Wystarczyło parę ciepłych dni, aby świat przyrody się zmienił, wystrzelił piękną zielenią. Schowane „gdzieś” kwiaty, naraz zaczęły cieszyć swoim pięknem nasze oczy, drzewa przystroiły się w liście. Zrobiło się piękne wokół nas, przyroda zasmuconemu i narzekającemu na szarość dnia człowiekowi, przyszła z pomocą – kolejny już raz. Obserwując to wszystko, odczuwamy radość, więcej uśmiechu widać na naszych twarzach. Niby to wszystko dzieje się każdego roku, wiemy o tym dobrze, ale kiedy zaczynają kwitnąc drzewa owocowe w sadach, kwiaty w lasach, wtedy i w nas dokonuje się zmienia.
W takim razie, czy jest jeszcze coś co może zmienić nasze życie? Sprawić, że odnajdziemy w nim na nowo utraconą po drodze życia radość? W tych pytaniach nie chodzi tylko o wiosenną przemianę, ale o przemianę głębszą, dotykająca naszych serc. Odpowiadając na te pytania, nic wielkiego zapewne nie odkryję. Bo przecież większość z nas wie, że tym co zmienia człowieka, nadaje inny wymiar jego życiu, jest doświadczenie miłości.
Świadomość, że jesteśmy kochani, ma wielki wpływ na nasze życie. Dzieci kochane przez rodziców, które o tym wiedzą, doświadczają poczucia bezpieczeństwa, rozwijają się „aż miło”. Doświadczenie miłości w życiu ludzi dorosłych, nas „napędza”. Sprawia, że z większą motywacją, radością, wykonujemy nasze codzienne zadania i obowiązki. A pojawiające się trudności, kłopoty, przyjmujemy ze spokojem. Znajdując w sobie wewnętrzną siłę do ich pokonywania i trwania na wybranej drodze życia.
Wreszcie ważnym – bardzo ważnym – elementem naszego życia jest doświadczenie miłości Pana Boga. Chodzenie w Jego obecności, świadomość, że jesteśmy kochani zawsze i bezwarunkowo, że w każdej chwili możemy tej miłości doświadczać, uskrzydla nas. Czerpiąc z niej nieskończone łaski w każdej chwili dnia, zaczynamy coraz bardziej kochać innych ludzi, potrafimy o nich walczyć.
Drzewa, sady, przyozdabiane są tak pięknie raz do roku. Przez jakiś czas, cieszą nasze oczy i radują serca. Pamiętajmy, że jeżeli my będziemy wystawiali nasze serca na promienie Bożej miłości każdego dnia, cieszyć będziemy siebie i innych owocami tej miłości nie tylko przez chwilę, ale przez cały rok!

II. Dobrze znamy Ewangelię z II niedzieli wielkanocnej, kończącej oktawę wielkanocną. Ale czytając ją zawsze jesteśmy czymś zaskakiwani, poruszeni. Przede wszystkim chyba tym, że to Pan Jezus sam wybiera czas spotkania. Nie jest niczym ograniczony, nie rozpamiętuje tego wszystkiego, co wydarzyło się w Wielki Piątek – choćby ucieczkę uczniów! Te spotkania są bardzo ważne dla apostołów, ale także i dla nas żyjących obecnie. No właśnie dlaczego dla nas? Odpowiedź na to pytanie w zasadzie jest prosta. Bo my też czasami uciekamy od Pana Jezusa, zostawiamy Go, uważając się za oszukanych, zapomnianych i niedocenianych, …
Po takich doświadczeniach, negatywnych zachowaniach, nie powinniśmy zapomnieć, nie powinniśmy nigdy zwątpić, że jesteśmy dla Pana Jezusa nadal i zawsze kimś ważnym. On na nas czeka, daje nam owe „osiem dni”, aby pewnego dnia przyjść ze swoim pokojem i miłością. W podobny sposób postąpił ze świętym Tomaszem. Dał mu się wygadać: Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 20,25). Czekał, aż opadną w nim negatywne emocje, a prawda o zmartwychwstaniu zacznie coraz mocniej go dotykać. Przychodzi w czasie dla Tomasz najlepszym, można wręcz powiedzieć, że Chrystus „dostosowuje się” do czasu jego dojrzewania i wzrostu.
W drugą niedzielę wielkanocną, czytając ten fragment Ewangelii, uświadamiamy sobie jak bardzo Pan Bóg jest dla nas cierpliwy (zob. J 20, 24-31). Jeżeli tyle cierpliwości doświadczamy od naszego Pana, to warto abyśmy również ofiarowali sobie ten dar cierpliwości. Niecierpliwość jest wrogiem numer jeden życia duchowego. Wszystkie dobre Boże dzieła wzrastają powoli, dzieje się to w czasie. Dlatego powinniśmy uczyć się akceptować błędy, pomyłki, upadki, niedoskonałości, wątpliwości w wierze, trudności i konflikty. To nie są przeszkody, które trzeba natychmiast usunąć. To są raczej „środki” do naszego duchowego wzrostu (por. Stanisław Biel SJ, Wiara jako ziarnko gorczycy, Homilie na niedziele i święta, Rok A, B, C. Kraków 2013, s. 305-306).
Nie lekceważąc naszych błędów, słabości, niedoskonałości, starajmy się mimo wszystko wytrwale podążać za Panem Jezusem. Trwajmy w naszych codziennych praktykach modlitewnych, czytaniu Słowa Bożego, korzystaniu z sakramentów świętych. Praktykowaniu uczynków miłosiernych co do duszy i ciała. Trzeba zawsze wierzyć, że te spotkania ze Zmartwychwstałym Panem i w nas zrodzą pokorne wyznanie: „Pan mój i Bóg mój”.

III. Różnie przez wieki nazywano chrześcijan. Na początku byli oni nazywani uczniami Mistrza z Nazaretu – Jezusa Chrystusa, świadkami nowej drogi. W Antiochii po raz pierwszy, nazwano uczniów Pana Jezusa chrześcijanami. Po podziałach jakie dotknęły Kościół, mamy Kościół Rzymskokatolicki, Prawosławny, Protestancki – z wieloma odłamami. W tej chwili także w nurcie protestanckim, powstają nowe wspólnoty. W naszym Kościele Katolickim w dziewiętnastym wieku, powstał Kościół Staro-katolicki. Powód powstania? Część wspólnot katolickich, nie chciała przyjąć uchwał Soboru Watykańskiego I. Mamy jeszcze Kościół Polsko-katolicki, który powstał w Stanach Zjednoczonych. Obecnie dobrze znanym odłamem Kościoła są lefebryści – tradycjonaliści. Mimo, że chrześcijaństwo tak się podzieliło, że należymy do rozmaitych Kościołów, to nadal jesteśmy uczniami i wyznawcami Pana Jezusa. Po przeczytaniu tych słów, ktoś może zapytać: dlaczego o tym teraz piszę? Czy warto wspominać te wszelkie podziały, które przecież są także zgorszeniem dla ludzi?
Pisze o tym dlatego, że w okresie świątecznym, bardzo znana polityk, kiedyś kandydatka na prezydenta USA, nazwała chrześcijan – wyznawcami „Wielkiej Nocy”. A chodziło o zamachy na chrześcijan, jakie miały miejsce na Sir Lance. Można z tego określenia się uśmiać, ale kiedy dłużej nad tym się zastanowimy, to odkrywamy w tym stwierdzeniu – przynajmniej ja tak to czuję – jakąś złośliwość, arogancję. Może owej pani, tak się tylko powiedziało. Przecież jeden z naszych polityków, rozmnożył Trzech Królów. Takie językowe wpadki się zdarzają, ale czy takich słowach nie znajdujemy lekceważenia ludzi, którzy wierzą w Pana Boga? W tych zamachach zginęło blisko trzysta niewinnych osób, które przyszyły się modlić i świętować!
Panią, która takich słów użyła, trudno jest posądzić o brak wiedzy religijnej, przez wiele lat pełniła wysokie funkcje w administracji państwowej. Wie, kim są ci ludzie, którzy w Wielką Noc gromadzą się w kościołach, aby świętować zmartwychwstanie Pana Jezusa. Takie stwierdzenia to przypomnienie dla nas, aby w różnych sytuacjach nie bać się mówić o swojej przynależności do Chrystusa. Mamy przypominać innym ludziom, że uczniowie Pana Jezusa, nadal są na tym świecie obecni. A przed największym świętem – Niedzielą Zmartwychwstania Pana Jezusa, rozpoczynają świętowanie w już Wielką Sobotę, kiedy jest już zupełnie ciemno.
Dla czytelników tego tekstu, zapewne to nic nowego. Ale pamiętajmy, że po tym Bożym świecie chodzą różni ludzi, którzy z Kościołem mają mało, a nawet nie mają nic wspólnego. Dlatego trzeba mówić, czym są te czy inne święta, które obchodzimy. Dla tych niewiedzących, to będzie dobra lekcja, aby czegoś się nauczyć. A dla nas okazja do powiedzenia, że wierzę w Pana Boga i Jego Syna Jezusa Chrystusa, który za nas umarł na krzyżu, a trzeciego dnia zmartwychwstał! Jestem chrześcijaninem i rzymskim katolikiem, a nie tylko wyznawcą „wielkiej nocy”!

ks. Kazimierz Dawcewicz