I. W trakcie „zwiedzania” naszego parafialnego kościoła, w przedsionku znalazłem – wepchany za kropielnicę – zwinięty papier. Dnia poprzedniego odbył się pogrzeb, zapewne wtedy ktoś z żałobników go się pozbył. Chcąc też pokazać piękno kupionych kwiatów – zmarłej osobie. Niby nic się nie stało, ale mimo wszystko coś się stało. Przedsionek kościoła potraktowano jako śmietnik, gdzie można zostawić niepotrzebny papier.
Może trochę przesadzam, ale coś takiego przez chwilę przyszło mi na myśl. Patrząc trochę optymistycznie, może to tylko nieudolność gościa tej uroczystości, który nie wiedział co ma z tym papierem zrobić. Wybrał takie, a nie inne zachowanie – postanowił zostawić go w kościele.
Przychodząc na niedzielną Mszę świętą, na nabożeństwa, zostawiamy także coś w kościele. W sensie duchowym składamy na ołtarzu nasze modlitwy, ofiary, potrzeby. W czasie jesiennym, zimowym, zostawiamy na posadzce piach, mokry śnieg, który przyczepia się do naszych butów. Tym samym „przyczyniamy” się do pewnego zabrudzenia świątyń. Ale tu mamy do czynienia z następstwami życia w takim klimacie.
Szczególnym miejscem, gdzie coś ważnego „porzucamy” w kościele jest konfesjonał. Tylko ten „zrzut” w spowiedzi świętej dotyczący naszych grzechów jest zupełnie czymś innym. Coś innego nami wtedy kieruje – nie zabrudzenie świątyni – ale oczyszczenie naszego serca. Spowiedź, obok wypowiedzenia swoich słabości, jest także miejscem gdzie otrzymujemy potrzebne łaski. Wychodzimy z tego miejsca inni, ta inność to owoc pojednania z Panem Bogiem. Serce bije nam wtedy spokojnie, czujemy duchową lekkość. To wynik wyrzucenia – może raczej złożenia na sercu naszego Pana wszelkich słabości, które dotąd zaśmiecały nasze sumienia.
Kościół to dom poświęcony Panu Bogu. Wchodząc do niego jesteśmy zobowiązani do odpowiedniego zachowania, ubioru. Przyjmowania właściwych postaw w czasie sprawowania Eucharystii. Porzucanie niepotrzebnych przedmiotów, rzeczy, nie jest tu przewidziane. Mimo wszystko jednak coś takiego się zdarza. Dobrze, że są to tylko sporadyczne epizody.
II. „Jeśli jesteś teologiem, będziesz prawdziwie się modlił, a jeśli prawdziwie się modlisz, jesteś teologiem” (Ewagriusz z Pontu). To zdanie warto przeczytać parę razy. Kiedy czytam wywiady z różnymi teologami – nawet księżmi – samorzutnie pojawiają się w mojej głowie pytania: Czy prowadzą oni jakieś życie duchowe? Czy znajdują czas na codzienną modlitwę, medytację? Skąd ich pisanie bierze początek, gdzie ma swoje źródło.
Może trochę jestem przewrażliwiony, ale z drugiej strony przedstawiane przez współczesnych teologów poglądy, opinie teologiczne, do tego mnie zmuszają. Szukanie nowinkarstwa, chęć zaskoczenia i zaistnienia w świecie teologii. Takie myślenie i postępowanie uprawiających teologię prowadzi w stronę poglądów, które mocno odbiegają od nauczania Kościoła i Tradycji. Nawet czasami są z nią sprzeczne!
Według zacytowanych słów, teolog – człowiek zajmujący się Panem Bogiem – powinien prawdziwie się modlić. Człowiek, który odchodzi od katolickiej ortodoksji, zaprzecza temu, że się modli. Można raczej powiedzieć, że dominuje w nim intelektualna ciekawość. Chęć nadążenia za światem, który raczej nie chce słuchać słów teologów służących Panu Bogu, ale chce ich „zjeść” – przerobić na swoją modłę.
Bardzo pouczająca jest ta druga część zdania, mówiąca o tym, że jeżeli prawdziwie się modlisz, to jesteś teologiem! To bardzo znaczące słowa dla tych wszystkich, którzy głęboko wierzą w Pan Boga. Znajdują czas dla Niego, trwają przy Nim, poznają Go przez czytanie i rozważanie słowa Bożego. Modlą się prawdziwie, tym samym stają się teologami.
Pamiętajmy o tych słowach, weźmy je sobie do serca. Bo uświadamiają nam one, że nie potrzeba kończyć studiów teologicznych, aby być prawdziwym teologiem!
III. Trwamy w adwentowym czasie. Odkrywamy na nowo urok tych dni, które przygotowują nas na powtórne przyjście Chrystusa. A także do dobrego przeżycia świąt Narodzenia Pana Jezusa. Weszliśmy w ten czas z tym wszystkim, co nas stanowi. Radość, pokój serca, łagodność. Ale nie da się ukryć, że codzienność bywa także bolesna, wywołuje grymas bólu na twarzy. Czego wtedy tak naprawdę potrzebujemy? Odpowiedź na to pytanie znajdujemy u proroka Izajasza: Pocieszajcie, pocieszajcie mój lud– mówi Pan! (Zob Iz 40,1-11).
Czy człowiek współczesny potrzebuje pocieszenia? Kiedy oglądamy telewizję, przeglądamy różne strony internetowe, czytamy gazety – kolorowe tygodniki, to nikt takiego pocieszenia nie potrzebuje. Obecny czas, to promocja ludzkiej siły, pięknego wyglądu. Ludzie polityki, biznesu, aktorzy, piosenkarze, …, przedstawiani są z uśmiechem na twarzy. Nie wypada pokazywać się inaczej, bo można stracić wtedy uznanie, sympatię, podziw.
Jak jest naprawdę? Nie da się ukryć, że obok nas żyją ludzie samotni. Ich serca tęsknią za spotkaniami z innymi, za przyjaźnią. Osób o samotnych sercach jest obecnie dużo. Doświadczają oni psychicznego i duchowego bólu, niezrozumienia, trudności. To wszystko pokazuje, że potrzebujemy siebie nawzajem. Rodzina, przyjaciele, znajomi z sąsiedztwa, takie zadanie umacniania i pocieszenia spełniają.
Wspomniany przeze mnie prorok Izajasz przekazuje słowa samego Boga. Okazuje się, że nawet będąc blisko innych ludzi, potrzebujemy jeszcze Jego pocieszenia. Bo nasze serca – mimo obecności przeróżnych osób – bywają niespokojne. Co należy uczynić, aby takie Boże pocieszenie nas dotknęło? Najpierw trzeba przyznać się do swojej słabości, grzeszności, pychy. Taka postawa sprawia, że nasze serca powoli zaczynają otwierać się na Jego miłość. Wtedy też mimo przeżywanych czasami trudności, będziemy odczuwali Jego bliskość, czułość; będziemy przez Niego niesieni. Łaska pocieszenia sprawi, że zaczniemy odczuwać Jego łagodne prowadzenie.
Patrząc na mijanych ludzi, pamiętajmy, że ich losy mogą być różne, często skomplikowane. On o nich nie zapomina, posyła swojego proroka. Taka osoba – my także możemy nią być – w imieniu Boga przygotowuje konkretnego człowieka na spotkanie z Jezusem. Potem sam Chrystus przemawia do niej w głosie sumienia – pociesza!
ks. Kazimierz Dawcewicz