Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (48)

I. Społeczność naszej Parafii – i nie tylko – została poruszona śmiercią siedemnastoletniej parafianki. To co się stało, pozostawiło olbrzymi ból w sercach rodziców, rodziny, koleżanek i kolegów. Kościół w czasie Mszy świętej pogrzebowej, wypełniony był w znacznej mierze przez młodzież. Łzy wzruszenia, smutek, widoczny był na twarzach wszystkich osób, które uczestniczyły w tej uroczystości pogrzebowej.

Czy to znaczy, że tylko taka śmierć – osoby młodej – może wywołać podobne reakcje? Nie! Boli nas śmierć osób bliskich, którzy odchodzą od nas w wieku starszym. Ból może być jeszcze większy, jeżeli są to nasi rodzice, mąż, żona, rodzeństwo, przyjaciele. Bardzo często żałoba po śmierci tych osób, trwa długo. Nawet po wielu latach od tego wydarzenia, wspomnienia są tak żywe, jakby to było dzisiaj.

Śmierć osoby nam bliskiej pozostawia pustkę, warto też pamiętać, że każda śmierć, to przypomnienie o kruchości życia człowieka. W tym codziennym zagonieniu, zapominamy o tym kim jesteśmy. Zapominamy, że jest Pan Bóg, który jest Panem życia i śmierci. Stąd te chwile spędzone na pogrzebie, przypominają nam o tym. To dobry dla nas czas, aby spojrzeć na swoją codzienność bardziej odpowiedzialnie, że ona kiedyś się skończy, także naszą śmiercią. Dlatego tu na ziemi, mamy zadbać o swoją wieczność. Takich sytuacji spowodowanych śmiercią kogoś bliskiego, które zmieniają diametralnie życie, możemy doświadczyć jest dużo. Warto je właściwie wykorzystać.

Wracając do uroczystości pogrzebowej z ubiegłego tygodnia, wypada żywić nadzieję, że ta śmierć, stanie się zachętą do refleksji nad życiem dla wielu młodych osób. Dotknie ich serc i mimo wielkiego bólu, będzie zalążkiem rodzenia się trwałego dobra. Bo trzeba też z pewną przykrością powiedzieć, że pewna grupa osób potraktowała ten pogrzeb jako koleżeńskie spotkanie. W czasie trwania Mszy świętej, siedziała na murku ogrodzenia. Z opowiadań różnych osób wiem, wiem, że słychać było głośnie śmiechy, … Co można o takim zachowaniu powiedzieć? Możliwe, że przyszli aby pobyć razem. Tak wypadało! Trzeba też powiedzieć, że ta śmierć dotknęła tylko ich uczuć, nie dotknęła głębi ich serca. Szybko otarli łzy, i wrócili do swojego stylu życia, zachowania.

Czy mamy na nich się gniewać, złościć? Nie zachęcam do takiej postawy! Myślę, że część z nich nie wiedziała jak ma się w tej sytuacji zachować. Łez starczyło im tylko na małą chwilę, ale przyjdzie taki czas w ich życiu, kiedy zapłacze też i ich serce!

II. Słyszeliśmy skierowaną w naszą stronę zachętę: „spróbuj przeżywać swój dzień, chodząc w obecności Bożej”. Czy to znaczy, że mamy ciągle myśleć o Panu Bogu? Z wyuczoną systematycznością powtarzać jakieś formy modlitwy? Kiedy słyszymy taką zachętę, to warto pamiętać, że jest ona czymś dobrym. Bo pamiętając o Panu Bogu, uświadamiamy sobie jeszcze bardziej to, kim tak naprawdę jest On dla nas! Kim także my, jesteśmy dla Niego?

Aby te zagadnienie jeszcze bardziej przybliżyć, sięgam po książkę Macieja Jarosza „Modlitwa w życiu i pismach Piotra Wojciecha Rostworowskiego OSB/EC (1910-1999), Kraków 2017. Ojciec Piotr mówiąc o Bożej obecności, podkreślał, że nie jest ona poza zasięgiem ludzkich możliwości. Pomagają człowiekowi w chodzeniu w obecności Bożej proste i pokorne środki. Zwracał uwagę na konieczność praktycznego „ćwiczenia się” chrześcijanina w pamięci o Bogu i wskazał na trzy sposoby podawane przez świętych:

1. Wyobrażać sobie Chrystusa przy sobie. Nie należy jednak zwracać uwagi na szczegóły, gdyż prowadzi to do rozproszenia oraz zmęczenia. Wyobraźnia będąc władzą naturalną łatwo ulega znużeniu;

2. Prosty akt wiary, że Bóg jest obecny z nami, a my z Nim;

3. Pamiętać o tym, że miejscem szczególnym obecności Bożej jesteśmy my sami. Należy Go szukać w sobie, usuwając wszystko, co mogłoby temu przeszkadzać.

Znakiem przypominającym może być także bijący zegar, odgłos przelatującego samolotu. Wszystko może być sygnałem przypominającym nam o obecności Boga.

Inną cenną praktyką jest używanie aktów strzelistych, np. wersetów z Psalmów. Jeszcze inną metodą pozwalającą chodzić w Bożej obecności są wywodzące się tradycji cysterskiej tzw. „zwroty do Boga”, polegające na wracaniu do krótkich stwierdzeń typu: „Patrzę na Boga, który patrzy na mnie”. Jest to to więc wpatrywanie się w siebie nawzajem, spotkanie spojrzeń, którego konsekwencją jest zjednoczenie w miłości. Człowiek, który ma świadomość takiego kontaktu będzie starał się poprawić w sobie to, co może sprzeciwiać się Bogu (zob. s. 206-207).

Po przeczytaniu tego tekstu zauważyliśmy, że mamy wiele sposobów sprawienia, aby każdy dzień naszego życia przeżywać w obecności Pana Boga. Jest to praktyka, która pomaga nam jeszcze bardziej zagłębiać się w miłości Boga. Chodzenie w obecności Pana nie przeszkadza naszej pracy, różnym zajęciom. Raczej sprawi, że będziemy je wykonywali z większa pieczołowitością.

Kiedy usłyszymy zachętę: „chodź w obecności Bożej”, to pamiętajmy, że w tym zwrocie znajduje się troska o wzrost życia duchowego. To uświadomienie każdemu z nas, że możemy opanować jeszcze bardziej siebie, swoją naturę, emocje i uczucia. Jeżeli tylko częściej i wytrwale, będziemy zwracali się w stronę Pana Boga.

III. Człowiek nie jest samotną wyspą – stwierdził żyjący w drugiej połowie XX wieku, amerykański trapista Tomasz Merton. Przychodzimy na ten Boży świat w rodzinie, stąd rodzice i rodzeństwo stają się dla nas w pierwszym rzędzie, naturalnym środowiskiem naszego osobistego, psychicznego i duchowego wzrostu. Z upływem lat nawiązujemy nowe znajomości, przyjaźnie. Stwierdzamy nawet z pewnym zdziwieniem, że te grono ludzi ciągle nam się powiększa.

Jako ludzie wierzący mamy z upływem lat, coraz większą świadomość miłości Pana Boga do nas. Jednak powinniśmy także pamiętać, że Kościół zachęca nas do życia w obecności świętych. Miesiąc maj jest pięknym czasem, aby przez odmawianie litanii Loretańskiej, jeszcze bardziej nawiązać relację z Maryją Matką Pana Jezusa. Bo przecież w życiu duchowym czasami jest podobnie, jak z ludzkimi relacjami tu na ziemi, które niestety zaniedbujemy. Czasami jednak przypadkowe spotkanie sprawia, że stara zapomniana znajomość powraca, wnosząc coś nowego i pięknego. Czegoś podobnego mogą doświadczyć ci z nas, którzy zaniedbali relację z Maryją. A przez powrót do odmawiania litanii maryjnej w maju, poznają i odkrywają jej piękno na nowo.

„Maryja jest przykładem i podporą dla wszystkich wierzących: dodaje nam otuchy, abyśmy nie tracili ufności w obliczu trudności i nieuniknionych problemów dnia codziennego. Zapewnia nam swoją pomoc i przypomina, że rzeczą istotną jest starać się myśleć „o tym, co w górze, nie o tym, co na ziemi” (por. Kol 3,2). Istnieje bowiem niebezpieczeństwo, że zaabsorbowani codziennymi obowiązkami uznamy, że właśnie tutaj, na tym świecie, gdzie jesteśmy tylko przejściowo, jest ostateczny cel życia człowieka. Tymczasem to raj jest prawdziwą metą naszego ziemskiego pielgrzymowania. Jakże inne byłyby nasze dni, gdybyśmy widzieli je w tej perspektywie” (Benedykt XVI, Anioł Pański, 15 sierpnia 2006).

Dla zbuntowanych i hardych katolików, którzy nie chcą odmawiać litanii do Najświętszej Maryi Panny, widząc w tym duchowe niziny, polecam ten fragment przemówienia papieża Benedykta. Dla stąpających tak twardo po ziemi, myślących kategoriami tego świata, odmawiając litanie może „sprawimy”, że Maryja wyprosi nam u Pana Jezusa łaskę myślenia o tym co w górze. Zawsze będziemy też pamiętali, że to raj – niebo – jest prawdziwą metą naszego chodzenia po tej ziemi.

Dlatego wołajmy w tym miesiącu maju i w kolejnych miesiącach naszego życia: „Maryjo, Królowo nieba; Maryjo, Królowo Wniebowzięta; Maryjo moja Matko – módl się za nami!

ks. Kazimierz Dawcewicz