Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (46F)

I. Dzień jest już coraz krótszy, a to oznacza, że jesień mocniej przyśpieszyła. Chociaż drzewa jeszcze cieszą się ostatnimi zielonymi liśćmi, to pojawiające się pierwsze nocne przymrozki przyśpieszą zmianę ich koloru oraz ich spadek na ziemię. Późna jesień, zima, to dla gałęzi odpoczynek, będą one miały trochę lżej. Będą wyglądały inaczej – będą ogołocone, ale tylko do czasu, to znaczy do wiosny. Pisząc te słowa tak sobie myślę, że takie sytuacje, kiedy jest nam w życiu lżej – nic nas nie boli w sensie fizycznym, psychicznym czy duchowym – są wpisane także w nasze życie. Takie doświadczenia nas cieszą, sprawiają radość, zachęcają aby jak najlepiej przeżywać swoje życie. Bywają one wielką pomocą w podnoszeniu innych na duchu.
Jednak nie wszyscy takich stanów doświadczamy. Widząc zmieniające się pory roku niektórzy wcale tym się nie cieszą, dla nich istnieje tylko jedna pora albo dwie. Tak niestety bywa, że w przypływie jakiegoś psychicznego bólu, konfliktu, nieporozumienia, które trwa już od wielu lat, pochmurna jesień staje się ciągłym i bolesnym doświadczeniem. Życie bywa trudne, serce staje się twarde i zimne, a stojący obok ludzie z upływem czasu bywają jakby obcy.
Jak można z tego stanu wyjść? Czy można go „opuścić”? Jeżeli to wynik nieudanych relacji z innymi ludźmi, trzeba zacząć szukać pojednania. Jeżeli przyczyną są nasze upadki, nieporadność, warto pamiętać o słowach świętego Pawła, który pisał, że moc w słabości się doskonali. Zawsze trzeba pamiętać, że jesteśmy kochani, „Bóg nie potrafi liczyć. Każdy człowiek jest u Niego numerem jeden. Bóg stał się człowiekiem nie dla bezimiennej masy, lecz dla każdego z nas” (kar. Basil Hume).
Na tej drodze wychodzenia z takich stanów, należy pamiętać jeszcze o tym, że mogą nam pomóc inni ludzie. Wielce pomocna jest szczera rozmowa z osobą, którą darzymy zaufaniem. Wypowiedzenie się i wysłuchanie przez drugą osobę wnosi w serce pokój. Uświadamiamy sobie, że dla innych ludzi nadal jesteśmy ważni, oni nie rezygnują z nas.
Spoglądam w moje okno. Piszę te słowa kiedy jest wieczór, oświetlające kościół i drzewa lampy pokazują jeszcze zielone liście. Ale za parę tygodni – może dni – to samo światło, pomoże mi zobaczyć już tylko gałęzie.

II. Czasami narzekamy na ludzi! Denerwuje nas brak ich bezinteresowności. Dając coś drugiemu człowiekowi, liczą na to, że kiedyś też coś dostaną. Bywa i tak, że czasami upominają się o „oddanie”. Może w innej postaci, ale słowa: „ja ci kiedyś pomogłem, to teraz ty pomóż mi”! Nie są one rzadkością. Mimo takich sytuacji, nie możemy zapomnieć, że bezinteresowna pomoc dzisiaj nadal jest okazywana. Do takiej pomocy jesteśmy wezwani także my – uczniowie Pana Jezusa. Czytanie i rozważanie Ewangelii, pokazuje nam naszego Mistrza, który widział ludzi oczekujących pomocy. I właśnie im jej udzielał.
Czytając te słowa, ktoś może teraz robi sobie rachunek sumienia. Ze smutkiem zauważa, że czasami tej bezinteresowności mu brak. Jak możemy to zmienić? „Dopiero wtedy, gdy uznasz się za bezwarunkowo kochanego – to znaczy w pełni akceptowanego – przez Boga, możesz rozdawać darmo. Dając bez żądania czegoś w zamian, ufasz, że wszystko, czego ci trzeba, będzie ci dane przez Tego, który cie kocha bezwarunkowo. (…)
Wiara to ufność, że darmo dając, darmo otrzymasz, choć niekoniecznie od tej osoby, której coś ofiarowałeś” ( Henri J.M. Nouwen, Wewnętrzny głos miłości, Poznań 1999, s. 70).
Wszyscy wiemy, że jesteśmy przez Pana Boga kochani. Wiedzieć o tym, ale tego doświadczać każdego dnia, to olbrzymia różnica. Często przecież bywa tak, że my na miłość – przez różne zachowania, czyny, ofiary, umartwienia – chcemy zasłużyć. Zachowujemy się tak, jakby trzeba było jakąś osobę swoim dobrym życiem „przekupić”. Takie zachowanie zdobywania miłości u rodziców, niestety jest przenoszone na Boga.
Rodzice powinni kochać swoje dzieci, nie dlatego, że są zdolne, piękne, uśmiechnięte, ale dlatego, że są. Pan Bóg kocha nas nie dlatego, że jesteśmy dobrzy, bezgrzeszni, …, ciągle uśmiechnięci! Kocha nas dlatego, że po prostu jesteśmy. Rozumiem, że napisać takie słowa jest w miarę łatwo. Ale doświadczyć ich prawdy i mocy, to już nie.
Jaka do tego prowadzi droga? Jako osoby wierzące, jesteśmy zapraszani do codziennych spotkań z Panem Bogiem. Modlitwa, która karmi się słowem Bożym, wprowadza nas w świat poznawania Boga naszego Ojca. Odkrywamy Jego miłosierdzie, dobroć, ale przede wszystkim miłość do człowieka – miłość do siebie. Te codzienne powroty do Boga, który nas kocha z upływem czasu sprawiają, że zaczynamy wierzyć w Jego bezwarunkową miłość, akceptację.
Doświadczenie bezwarunkowej miłości Pana Boga, owocuje także w naszym życiu. Jak mogliśmy to przed chwilą przeczytać, że darmo komuś coś dając, darmo też otrzymujemy. Choć niekoniecznie od osób, które zostały przez nas czymś obdarowane!

III. Od paru dni czytam książkę „Ignacy Loyola, Teresa z Avila. Dwie drogi duchowe”. Angela Tagliaficio autorka tej pozycji książkowej opisuje także czasy reformacji protestanckiej, która bardzo mocno krytykowała życie zakonne w ówczesnej XVI wiecznej Europie. Najgorsze świadectwa takiego zachowania pozostawiono w szczególnego rodzaju formie literackiej, w tak zwanych „ulotkach” i satyrycznych manifestach. Sam Marcin Luter miał w tym dziele udział nadzwyczajny. Bardziej elegancki i wyszukany był Erazm z Rotterdamu, którego styl obfituje w ironię dotykającą wszystkiego, co – według jego mniemania – zakorzeniło się w klasztorach. A więc: ignorancja, prostactwo, brak jedności, kłótnie, ubóstwo stylu i treści w kazaniach, brak miłości braterskiej, niezachowywanie ślubów, zazdrość i oszczerstwa. Jednym słowem, cytując Erazma: „Naśladować Chrystusa? To jest ostatnia rzecz, o której myślą” (por. j.w. Poznań 2015, s. 42).
Słowa bardzo bolesne, chociaż trzeba przyznać, że prawdopodobnie prawdziwe. Kres temu położyła działalność władców hiszpańskich, którzy przy pomocy światłych zakonników ten obraz życia zakonnego pomału zaczęli zmieniać. W tym nurcie działalności znaleźli się także Ignacy i Teresa, święci, którym ta książka została poświęcona.
Nie chcę teraz zajmować się treścią cytowanej przeze mnie książki, ale tym ostatnim zdaniem zapisanym przez Erazma. Chciałbym je odnieść do nas żyjących dzisiaj. Zadać także pytania: na ile my zajmujemy się Chrystusem? Czy jest obecny – przynajmniej od czasu do czasu – w naszych myślach? Odpowiedzi zapewne będą przeróżne, można nawet powiedzieć, że w wielu sytuacjach, to ostatnia rzecz, o której myślimy.
Nie ma w tych słowach żadnej przesady. Jesteśmy mocno zainteresowani tym co ziemskie, tym co dzieje się teraz. To nas trzyma przy telewizorze, Internecie, gazetach. Myśli dotykające wieczności nie pojawiają się wcale, a jeżeli już to bardzo rzadko – może przy okazji jakiegoś pogrzebu.
Wiem, wiem, że czytelnik tego tekstu może powiedzieć: my nie jesteśmy zakonnikami/cami. Tak zgadzam się z tym. Ale bycie chrześcijaninem do czegoś nas zobowiązuje. Choćby do poznania Chrystusa Pana, a to sprawia, że Jego osoba staje się bardziej obecna w naszych myślach. Nie uciekajmy od myślenia o Nim, chodzenia w Jego obecności. Idąc przez codzienność w towarzystwie takiego Przyjaciela, będziemy stawali się z dnia na dzień znacznie lepsi.

ks. Kazimierz Dawcewicz