Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (45F)

I. Idziemy przez życie realizując swoje powołanie, wypełniając jakieś zadania, obowiązki, prośby, które do nas są kierowane. Okazuje się, że nie zawsze z radością to wszystko przyjmujemy. W XXVI niedzielę zwykłą „A” takie zachowanie ukazane jest w przypowieści przytoczonej przez Pana Jezusa (zob. Mt 21,28-32). Ojciec kieruje prośbę do synów, aby poszli i popracowali w winnicy. Pierwszy odpowiada pozytywnie „tak pójdę”, ale po namyśle zmienia zdanie. Nie idzie – zajmuje się czymś innym. Drugi syn, kiedy słyszy prośbę ojca buntuje się, jednak po chwili zastanowienia idzie do winnicy i podejmuje pracę. Spełnia wolę ojca. Ten tekst pokazuje jak wielką czasami człowiek musi stoczyć walkę, aby wypełnić czyjąś wolę, prośbę. To samo dotyczy też naszej relacji do Pana Boga. Bunt, złość, ucieczka, …, są wpisane w historię ludzi, którzy zapraszani są do współpracy.
Tę przypowieść Chrystus Pan skierował do arcykapłanów i starszych ludu, którzy nie uwierzyli Janowi, a celnicy i nierządnice wchodzą przed nimi do królestwa niebieskiego. Oni patrzyli na to wszystko i nawet później się nie opamiętali. Powiedzieli także Panu Jezusowi „nie”. Wielu innych ludzi po spotkaniu z Nim uwierzyło Jego słowom, weszli na drogę ku królestwu niebieskiemu.
Czytając ową przypowieść o dwóch synach, możemy ją odczytać także, jako przypowieść o słowach i czynach. Możemy nauczyć się trzech bardzo ważnych rzeczy. Po pierwsze: dobre słowa są ważne i potrzebne. Każdy lubi słuchać takich słowa. Budzą one uśmiech, podnoszą na duchu, budzą nadzieję, po prostu pomagają żyć. Złe słowa natomiast zasmucają człowieka, przygnębiają, zabijają radość, nadzieję, nawet mogą odebrać ochotę do życia. Pamiętajmy – ludzie czekają na dobre słowa!
Obecnie słyszymy wiele niepotrzebnych słów, wręcz złych, a tak mało słów dobrych, budzących radość. Flamandzki ksiądz Philip Bosmans napisał, że jeśli słucha się co mówią ludzie na ulicy, w pracy, na podwórku, dochodzi się do wniosku, że większość ludzi, to ludzie źli, złodzieje, oszuści, chuligani. Jeśli natomiast przez jakiś czas odwiedza się cmentarze, słucha mów pogrzebowych, bywa się przekonanym, że nie ma złych ludzi, że wszystkie dzieci, ojcowie, matki, byli idealni. Nigdzie też nie przeczytamy na pomniku, że tu leży zły człowiek, pijak, gbur, … Nagrobkowe tablice uczą nas, że z dobrymi słowami nie należy czekać do dnia pogrzebu. Wypowiadajmy zatem dobre słowa do ludzi, których spotykamy. Jedno dobre słowo powiedziane spotkanemu człowiekowi jest o wiele cenniejsze niż najpiękniejsze mowy wygłoszone nad jego trumną.
Same dobre słowa nie wystarczą, aby się Bogu podobać. Za dobrymi słowami muszą iść dobre czyny – to druga rzecz, na która trzeba zwrócić uwagę! „W słowach tylko chęć widzimy, w działaniu potęgę, trudniej dzień dobrze przeżyć, niż napisać księgę” (Adam Mickiewicz). Dla Pana Boga najbardziej liczą się czyny, one powinny być dobre i powinny pokazywać nasze duchowe piękno. Dobre słowa powinny kroczyć przed dobrymi czynami.
Po trzecie: ważne jest to, co człowiek robi, ale również ważne, a może jeszcze ważniejsze jest to, w jaki sposób podchodzi do tego, co powinien wykonać. Praca wykonana z przymusem, tak na odczepkę, nie przynosi radości. Nie ma ona wdzięku i uroku. Prawdziwym mistrzem jest ten, kto potrafi czynić wiele dobra, a robi to bez ociągania, czyni to z radością i uśmiechem (por. ks. Ryszard Piwowarczyk, Homilie (nie) tylko dla dzieci, Kielce 2023, s. 66-68).
Trudno jest czasami powstrzymać potok słów wypowiadanych codziennie. Nie powinniśmy jednak zbyt łatwo rezygnować z wypowiadania dobrych słów do innych ludzi. Oni nas potrzebują i czekają na naszą miłość, która przecież objawia się w dobrych słowach.

II. Mamy różne wyobrażenie nieba, a jeszcze bardziej różne wyobrażenie czyśćca. Wilfrid Stinissen OCD napisał, że jeśli niebo wyobrażamy sobie jako ogromną katedrę, to czyściec możemy postrzegać jako swego rodzaju kruchtę w pierwotnym tego słowa znaczeniu. Czyściec jest przedsionkiem nieba, w którym składamy naszą broń; wszystko, czym w ciągu życia na ziemi broniliśmy się przed miłością Bożą. Jest nie do pomyślenia, by wejść do nieba niosąc swoją broń. Jakiż niepokój i zamieszanie wzbudziliśmy wśród tych pełnych pokoju istot, które śpiewają razem z Jezusem (…).
Kościół katolicki zawsze wierzył, że istnieje miejsce oczyszczenia albo raczej stan oczyszczenia dla tych, którzy w chwili swej śmierci nadal posiadają broń – opór wobec Boga. „Ci, którzy umierają w łasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba” (KKK, nr 1030).
Liczne inskrypcje na rzymskich katakumbach świadczą o tym, że Kościół od najdawniejszych czasów istnienia chrześcijaństwa z wielkim szacunkiem odnosił się do swoich zmarłych, modlił się za nich i pokutował. Msze za zmarłych są bardzo starą tradycją.
W późnym okresie żydowskim istniała intuicja, że można modlić się za zmarłych – miało to miejsce za czasów Judy Machabeusza. Juda zebrał składkę, by móc posłać pieniądze do Jerozolimy na złożenie ofiary za grzechy poległych (12, 43-45). Również w Nowym Testamencie znajdujemy teksty, które oczywiście bezpośrednio nie dowodzą, ale jednak wydają się wskazywać na to, że jest ratunek po śmierci (1 Kor 3, 13-15). Trzeba wierzyć – pisze św. Grzegorz Wielki (ok. 540 – 604) – że jeszcze przed sądem istnieje ogień oczyszczający. „Są zmarli – pisze św. Augustyn – do których się modlimy, a są i tacy, za których się modlimy”.
Jeśli w ciągu naszego ziemskiego życia niezupełnie dopuszczaliśmy do siebie Boga, ale czyniliśmy to z rezerwą, to spotkanie z Nim po śmierci może dla nas nie być samą tylko radością. Pośród tego szczęścia, że możemy stanąć przed Jego obliczem i być oglądani przez nieskończoną miłość, bolesne musi być zobaczenie w tym pełnym Boskiej miłości blasku własnej oziębłości, opieszałości, niewdzięczności, braku miłości, …
Słowo „czyściec” może nam przywodzić na myśl morze ognia, w którym znajdują się „biedne dusze”, by pokutować za swoje grzechy. Myślimy wówczas o karze. Słowo czyściec budzi niesmak i niechęć. Jednak to słowo może mieć pozytywne znaczenie. Ten ogień, w którym „oczyszczają” się dusze, to ogień miłości Bożej. Ogień czyśćcowy to sam Bóg, który ogarnia człowieka i przełamuje wszelki opór. To czego nie udało się Bogu do końca w czasie naszego ziemskiego życia, dokonuje po śmierci. Teraz nie napotyka już oporu!
Jakie to szczęście – pisze cytowany karmelita – że istnieje czyściec! Co byśmy bez niego uczynili? Stalibyśmy pod bramą nieba przez wieki. Czyściec jest niepojętą łaską dla wszystkich, którzy nie są zupełnie gotowi aby oglądać Boga, kiedy umrą (por. Ja nie umieram – wstępuję w życie, Rozważania o śmierci i wieczności, Poznań 2002, s. 115-119).
Kiedy uczestniczymy we Mszy świętej, słyszymy słowa modlitwy za naszych zmarłych. Prosimy wtedy z żywą wiarą, aby Pan Bóg dopuścił ich do oglądania Jego światłości. Szczególnie mocno wybrzmiewa ta modlitwa we wspomnienie Wszystkich Wiernych Zmarłych (2 listopada). W tym dniu modlimy się za tych, którzy w tyglu miłości doznają oczyszczenia. Nasza modlitwa, ofiara, może przyśpieszyć ten czas oczyszczenia, a nasza miłość uzupełni to, czego brakuje ich miłości.

III. W trakcie sobotniego wieszania w gablocie przed kościołem ogłoszeń duszpasterskich, spotkałem się z dwojgiem młodych osób – to nasi parafianie. Dziewczyna pozdrowiła mnie „Szczęść Boże”, chłopak idący obok nie rzekł ani słowa. Ale po minięciu mnie powiedział do niej: „księdza tak się nie pozdrawia, bo …” tyle usłyszałem z ich dialogu. Ale z jego miny chyba mogę wywnioskować, że wcale nie powinno się mnie pozdrawiać, bo księża są tacy, a tacy, …Może trochę coś wymyśliłem, ale zdaje mi się, że taki tok myślenia znalazł ujście w jego słowach.
Ów młody człowiek jest mi dobrze znany. Do pewnego czasu, bywał systematycznie w naszym kościele na Mszach świętych. Dorastanie – czy bycie już dorosłym – niesie ze sobą trud dokonywania wyborów, związanych także z wiarą w Pana Boga. Okazuje się, że na ten czas wiara nie jest aż taka ważna. Inne sprawy bywają ważniejsze, bardziej pociągające. Dają jakieś spełnienie, bardziej zajmują czas. Tak to teraz wygląda, taki proces trwa i nadal z wielką siłą pociąga młodych ludzi w tę stronę „światowego życia”. Chociaż trzeba ze smutkiem powiedzieć, że nie dotyczy to tylko osób młodych.
„Być może najbardziej podstawową wolnością, jaka jest nam dana, jest wolność wyboru odpowiedzi na miłość Boga” (kar. Basil Hume). Idąc za tymi słowami, trzeba z pokorą przyjąć, że bywamy świadkami jak korzysta konkretny człowiek z tej najbardziej podstawowej wolności, która została mu dana. Może on powiedzieć Panu Bogu – Jego miłości – nie. Czyni to w duchu prawa wolności. Chociaż smutek i żal zostaje w sercu, dla nas postronnych obserwatorów ich życia. Tym bardziej też to boli, kiedy widziało się ich inaczej postępujących.
Póki co mamy dzisiaj poniedziałek – kiedy piszę te słowa. Nie będę w najbliższych dniach wieszał ogłoszeń duszpasterskich, …, to podobnych słów w tych dniach, które są przede mną nie usłyszę. No może w sobotę, …

ks. Kazimierz Dawcewicz