I. Numer „Gościa Niedzielnego” z dnia 17.09.2023 r. zwraca naszą uwagę na to, jak mamy sobie radzić z agresją językową w sferze publicznej. Myślę, że wszyscy się domyślamy, że przyczyniła się do tego toczona obecnie kampania przed wyborami parlamentarnymi w Polsce. Ostrość wypowiedzi zawsze towarzyszyła takim chwilom, ale teraz przekraczane są wszelkie granice. Czy chęć bycia u władzy, ma aż takie znaczenie, że politycy chwytają się …? Nie będę na ten temat pisał, nie chcąc zachwaścić tego tekstu.
Mimo takich zachowań wiele osób szuka dzisiaj odpowiedzi, dlaczego takie agresywne zachowania, słowa, są wypowiadane przez uczestników życia społecznego i politycznego. Nie lubienie się jest pewną podpowiedzią w tym temacie. Chęć bycia u władzy, myślenie, że my wszystko zrobimy lepiej niż oni, też towarzyszy niektórym z nich. Rozumiem, że to wszystko ma swoją wagę i znaczenie. Ale czy musi przybierać taką nikczemną postać?
Jak mamy przed czymś takim się bronić? Po pierwsze nie oglądać bezkrytycznie wszelkich debat telewizyjnych, nie słuchać debat radiowych. Mamy władzę nad politykami biorącymi udział w wyborach, a tę władzę realizujemy wtedy, kiedy wyłączamy radio, telewizor, nie przeglądamy stron internetowych. Sami zacznijmy wyznaczać sobie programy, spektakle, filmy, które chcemy obejrzeć. Przez ich dobry wybór wnosimy do naszych serc tak poszukiwany pokój, uspokajamy swoje emocje i uczucia. Wtedy także nasze rozmowy, spotkania z innymi ludźmi, będą naznaczone podobnymi przeżyciami.
Na agresję w sferze publicznej zwraca się uwagę już od wielu lat, okazuje się jednak, że tak naprawdę mało kto tymi uwagami i apelami się przejmuje. Niektórym z nas towarzyszy zgorszenie pewnymi słowami, wypowiedziami, ale przy byle nadarzającej się okazji sami z tego złego wzoru potrafimy korzystać. Zapraszam zatem do osobistej pracy nad swoją mową! Nie czekajmy na jakąś ogólnopolską akcję w tej dziedzinie, która może to zmienić. Zacznijmy zmieniać samych siebie, zadbajmy o to, aby nasze słowa stały się nośnikiem dobroci, ludzkiej wyrozumiałości, okazywanego szacunku osobie myślącej inaczej niż my.
II. Pisałem w pierwszym punkcie o słownej agresji – jaka teraz ma miejsce w naszym kraju. Wiele zranień noszą w sobie osoby, które weszły w debaty polityczne. Skrzywdzenia, niesłuszne oskarżenia, wyśmianie, …, to wszystko jest ich doświadczeniem. Trzeba też nam wiedzieć, że tego wszystkiego nie da się tak szybko pozbyć – „zmyć” choćby przy okazji codziennej kąpieli. Te negatywne doznania, noszone są w sercu jako „skarb”. Wręcz ciążą, zajmują część myśli, rozmów z najbliższymi. Co w takim razie można z tym zrobić? W jaki sposób można poradzić? Pomoc ofiaruje nam sam Pan Jezus, który w niedzielnej Ewangelii (XXIV „A”) poucza ile razy wypada przebaczyć drugiemu człowiekowi (zob. Mt 18,21-35).
W czasach Pana Jezusa rabini uczyli, że można przebaczyć tylko parę razy – choćby trzy. Z pytaniem ile razy mam przebaczyć swojemu bratu zwrócił się do Chrystusa Piotr. Panie: czy mam to uczynić siedem razy? Ku swojemu zdziwieniu słyszy nie siedem razy, ale siedemdziesiąt siedem razy. To znaczy nieskończoną ilość razy. Uczeń Jezusa powinien przebaczać stale. Pan Bóg w Chrystusie zniósł granice miłosierdzia. Jednak przebaczenie jest też uzależnione od wzajemnego przebaczenia.
Życie codzienne niesie swoje problemy, my w tym uczestniczymy. Oznaką tego jest ranienie siebie nawzajem. Rodziny do których należymy, wspólnoty, które tworzymy, bywają miejscem zranień. Ale mają one być też miejscem przebaczenia. Autor pięknej książki „Szczęście w Bogu” napisał w niej, że żywotność wspólnoty nie mierzy się jakością sprawowanej liturgii, ilością powołań. Ową żywotność pokazują codzienne relacje, przebaczenie, które jest przecież oznaką miłości.
Z codziennego życia jednak dobrze wiemy, że osoby, które doświadczyły takiego przebaczenia, nie zawsze potrafią to samo okazać drugiemu człowiekowi, który o to ich prosi. W przypowieści ewangelicznej rządca, któremu darowano olbrzymi dług, okazał się głuchy na takie prośby – reaguje agresją, pokazuje zatwardziałe serce. Wtedy też przebaczenie, które otrzymał zostało mu później cofnięte.
Człowiek, który doświadcza przebaczenia, powinien być wdzięczny za to co otrzymał. Z upływem dni, miesięcy, swoje serce powinien coraz szerzej otwierać na Bożą miłość. Jeżeli tego nie uczyni, wróci tam gdzie jego miejsce – do więzienia, jak czytamy w ewangelicznej przypowieści. To pokazuje, że przebaczenie wymaga roztropności. Można przebaczyć temu, kto o to prosi. Okazanie przebaczenia osobie, która źle postąpiła, nie chce do tego się przyznać i nie prosi o przebaczenie, jest pedagogicznie szkodliwe. Zostawiamy ją w przekonaniu, że tak naprawdę nic złego się nie stało. Z tym błędnym „dobrym” samopoczuciem, pozwalamy jej nadal źle się zachowywać.
Czy te słowa Pana Jezusa o nieustannym przebaczaniu dotrą do tych wszystkich, którzy teraz tak siebie słownie ranią? Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Znając trochę życie można chyba stwierdzić, że do większości raczej nie. Zranienia, obmowy, posądzenia, będą obecne w ich sercach jako ciężki balast, który okaże swoją negatywną „moc i siłę” przy kolejnych słownych politycznych utarczkach.
Trochę zabrzmiało to smutnie. Może jednak owi katolicy – jest ich w tym słownym sporze przecież dosyć dużo – usłyszą słowa Pana Jezusa o przebaczeniu. Potraktują je z całą powagą i pewnego dnia zaczną szukać tych, których zranili, obrazili, prosząc ich o wybaczenie! I to wybaczenie otrzymają! Oby tak się stało!
III. Można odmówić pójścia za Nim. Można się Go wyprzeć, wielbić nie Jego, lecz fałszywych bogów, można Go nawet nienawidzić. Możemy odejść od Niego z wyrachowania. Możemy wybrać siebie, tylko siebie, przede wszystkim i ponad wszystko siebie. Będziemy wtedy osamotnieni, a życie nasze stanie się jałowe, puste, godne pożałowania. To właśnie jest piekło (kar. Basil Hume).
Jakie są ostateczne rzeczy człowieka? Ostateczne rzeczy człowieka to: śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło. Tak zostało to zapisane w mojej książeczce od I Komunii świętej. Chciałbym na chwilę zająć się tą ostateczną rzeczą człowieka, jaką jest piekło. Czytając powyższy tekst kardynała Hume, jesteśmy trochę zaskoczeni jego „wizją” piekła. Wielu z nas widzi piekło jako miejsce przebywania demonów, ziejące ogniem i siarką, pełne smutnych i płaczących osób, które tam się znalazły. Naprawdę jak ono wygląda, nikt do końca nie wie. Znane są prywatne wizje na ten temat, ale chyba nie do końca mamy w nich pełną informacji jak tam jest. Nikt nie jest w stanie tego potwierdzić.
Piekło w ujęciu angielskiego kardynała, pokazuje nam trochę inną rzeczywistość. Odnosi się do czasu, w których my jako ludzie żyjemy, odnosi się do teraz. W tym krótkim tekście tak naprawdę nie dotyka on rzeczy ostatecznych człowieka, które zostały zapisane w mojej małej książeczce komunijnej. On opisuje obraz człowieka, który przeżywa to na ziemi. Czego doświadcza, kiedy odwraca się od Pana Boga i zaczyna oddawać cześć fałszywym bogom? Czego doświadcza kiedy zaczyna siebie uwielbiać, stawiać na najwyższym cokole tu na ziemi? Czego doświadcza kiedy zaczyna wszem i wobec ogłaszać, że Boga nienawidzi i Nim pogardza?
Czego taki człowiek doświadcza? Co dzieje się w jego wnętrzu? Otoczony rzeszą osób, będzie mimo wszystko przeżywał swoją duchową pustkę. Chociaż może na zewnątrz będzie to wyglądało inaczej, będzie go wszędzie pełno, będzie mnożył przeróżne spotkania, aby na chwilę zapomnieć o wewnętrznym rozdarciu. To jednak w chwilach ciszy, samotności, leczenia się z szalonej i wyzwolonej w wszelkich ograniczeń nocy, ból i bezsens jałowego i pustego życia będzie mu doskwierał. Godne pożałowania życie, będzie przeszywało go do szpiku kości. Pustka samotności – piekło samotności, które jest spowodowane odrzuceniem Boga Stwórcy, będzie coraz bardziej go pogrążało, zniechęcało, budziło życiowe odrętwienie. Co dalej? Jak można pomóc takim osobom, które wyparły się Boga, odmówiły pójścia za Nim?
Nie da się ukryć, że jest to trudne zadanie do zrealizowania. Pierwsze odczucie związane z Kościołem u takich ludzi najczęściej jest na nie! Pozostaje droga modlitwy, droga świadectwa tych, którzy są blisko. Ważne są próby rozmowy na temat wiary – sensu życia. Warto podjąć próbę przypomnienia tego co było kiedyś – jeżeli mamy do czynienia z osobą ochrzczoną, która przeszła drogę wtajemniczenia sakramentalnego. Cierpliwe słuchanie, rozmawianie, pokazywanie, co takiego ma do zaproponowania Pan Jezus. Warto wtedy przypomnieć, że On przyszedł aby być z nami – grzesznymi ludźmi, słabymi, bojącymi się trudów życia. Odkrycie Jego miłości i przyjaźni uzdrawia zranienia, uskrzydla, nadaje sens naszym codziennym ziemskim wysiłkom. Życie nabiera sensu, a bycie tutaj na ziemi, to tylko przedsmak tego, czego doświadczymy po śmierci w niebie!
Można odmówić pójścia za Nim – za Panem Bogiem – można się Go wyprzeć, nawet Go nienawidzić, …wtedy nasze życie stanie się puste i jałowe, godne pożałowania. To właśnie jest piekło (kar. Hume). Ale czy warto skazywać się na piekło tu na ziemi? Kiedy blisko nas jest obecny Pan Bóg, który cierpliwie czeka na najmniejszy gest miłości zwrócony w Jego stronę. Aby od razu odpowiedzieć swoją miłością, dobrocią, „troską”, która wypełni naszą ludzką pustkę, samotność, jałowość…, światłem i pragnieniem życia z Nim!
ks. Kazimierz Dawcewicz