I. Jakie w tych upływających dniach są nasze oczekiwania? Co nas ciekawi? Czego oczekujemy od kolejnych dni, miesięcy i lat życia? Można chyba bez żadnej żenady powiedzieć, że wielu ludzi oczekuje z utęsknieniem ciepłych dni. Chcą pożegnać się z kurtkami, czapkami, rękawiczkami. Wielu piłkarskich kibiców oczekiwało w ostatnich dniach marca na zwycięstwo Polaków w piłkarskim meczu z Czarnogórą, tak też się stało. Ale to tylko niektóre nasze oczekiwania, których posiadamy znacznie więcej.
Jednak nasze codzienne oczekiwania, powinny mieć związek nie tylko z tymi ziemskimi sprawami. Wiem, że stanowią one ważną część naszego życia, ale obok nich przecież nosimy w sercu większe pragnienia – te duchowe. Mają one związek z naszą relacją do Pana Boga, z doświadczeniem Jego miłości i bliskości. Chociaż w tym przypadku trzeba pamiętać, że realizacja tych oczekiwań może być znacznie trudniejsza. Możliwe, że trzeba będzie na to czekać, wiele, wiele lat.
Ci wszyscy, którzy codziennie śledzą teksty Pisma świętego, choćby czytane w czasie Mszy świętej – w dniach Wielkiego Postu – może zwrócili baczniejsza uwagę na Ewangelię z wtorku IV tygodnia. Pan Jezus przed sadzawką w Jerozolimie, spotyka wielu chorych (zob. J 5,1-31;5-16). Zauważa, że jeden z nich – chromy – czeka na poruszenie się wody już 38 lat. Pyta go: Czy chcesz być zdrowy? Po wysłuchaniu jego wyjaśnień rzekł do niego: „Wstań, weź swoje łoże i chodź! Natychmiast wyzdrowiał ów człowiek, wziął swoje łoże i chodził” (J 5,8-9).
Wydarzenie opisane przez Ewangelistę Jana, uświadamia nam, że pewne nasze pragnienia i duchowe oczekiwania, nie dzieję się od razu. Potrzeba na to czasu, wielkiej cierpliwości. Tak naprawdę nikt nie może powiedzieć, ile tego czasu na spełnienie naszych próśb Panu Bogu trzeba „dać”. Kiedy czytamy ową perykopę ewangeliczną, najczęściej zwracamy uwagę na uzdrowienie chromego człowieka. Gdzieś umyka nam liczba – 38, która oznacza bardzo długi czas oczekiwania.
Wiele osób porzuca codzienną modlitwę, usprawiedliwiając siebie dodają: jestem nią rozczarowany (na), a ma to związek z brakiem wysłuchania przez Boga moich próśb. „Tak gorliwie się modliłem (łam), a tu nic się nie zmieniło”. Ci z nas, którzy tak myślą i mówią, zapominają tylko dodać, że ta prośba, trwała parę dni, czasami tylko kilka miesięcy. Często była wywołana trwogą, nieszczęśliwym wypadkiem czy trudnymi chwilowymi doświadczeniami. Życie pokazuje także i to, że kiedy tylko one miną, wtedy rozstanie z modlitwą trwa szybko.
Pan Bóg wysłuchuje naszych modlitw, chociaż czas ich spełnienia nie zależy już od nas. Mimo przedłużających się chwil oczekiwania, nie rezygnujmy z modlitwy. Trwajmy cierpliwie przy swojej sadzawce, na przyjście Pana Jezusa z łaską uzdrowienia.
II. Skończyłem przed chwilą czytać, wywiad z ojcem ks. Jana Kaczkowskiego (Tygodnik Powszechny z 26 marca 2017, nr 13, s. 11-13). Opowiada o swoim synu, o jego pomocy udzielanej innym ludziom. „To był taki facet, który bardzo chciał robić dobre rzeczy, nawet mu się to udawało. A przy okazji mówił rzeczy, które innych zmieniały w życiu, działaniu, chorowaniu”. Zdarzało mu się czasami iść po „bandzie” w publicznych wystąpieniach – wspomina: „Powtarzał, że większość księży to niewierzący. Drażniło mnie, jak łatwo przychodziło mu szydzenie z ruchów religijnych, że „klaszczą w łapki”, że „długie spódnice”. Mówiłem: „Jan, daj spokój, klaszczą, to klaszczą, po co ich dołować”.
Padło też w tym wywiadzie pytanie do ojca, który uważa siebie, za osobę niereligijną. „Wierzący mają swoje kryzysy wiary. A niewierzący? Panu czasami przechodzi przez myśl: „Może się jeszcze spotkamy?
(Kilka sekund ciszy). Nie.
Myślałem o tym, ale raczej nie, chyba się jednak nie spotkamy. Albo raczej musimy się spotykać teraz, póki moja czaszka jest jeszcze w jako takim stanie, i póki on pod tą moją czaszką jest. Chyba wszystko, co robię teraz, jest właśnie po to, żebyśmy w jakiś sposób byli obok siebie.
A później obaj – przez jakiś czas – będziemy się spotykać w pamięci dzieci, wnuków, może prawnuków …(s.13).
Są to tylko fragmenty wywiadu, ukazują ojca, który po śmierci syna nadal uzupełnia swoimi opowiadaniami biografię ks. Jana Kaczkowskiego. Wywiady, których udziela w telewizji, radiu, to podtrzymanie pamięci o nim. Podkreśla on z cała oczywistością, że jesteśmy tę pamięć naszym bliskim zmarłym winni.
Przytoczone przez mnie słowa, dla nas ludzi wierzących, to dobra okazja, aby zapytać siebie: Czy o naszych bliskich zmarłych pamiętamy? Dobrze też wiemy, że rodzinne historie tworzone i zostawione przez zmarłych były różne. Stare powiedzenie mówi nadal: „O zmarłych mówi się dobrze, albo wcale”. Ojciec księdza Kaczkowskiego mówi o swoim synu dobrze. Różniła ich wiara, sposób patrzenia na świat, jednak ich osobista relacja – jak opowiada Józef Kaczkowski (ojciec) – nie wywoływała życiowych burz i nieporozumień, raczej ciągle ich do siebie zbliżała.
Czytając ten wywiad, stajemy się także obserwatorami pięknej relacji miłości, jaka łączyła ojca z synem. To współczesnego człowieka zaskakuje, ale budzi też podziw. Bo dzisiaj dużo się mówi o kryzysie ojcostwa, o uciekaniu synów od ojców. Ale też o uciekaniu ojców z domu, porzuceniu dzieci. Chociaż chyba trzeba powiedzieć, że tacy ojcowie nigdy ojcami tak naprawdę nie byli. W tej historii rodziny Kaczkowskich, było zupełnie inaczej. Nie chcę powiedzieć, że ks. Kaczkowskiego ojciec nie denerwował, nie wywoływał uczucia złości, gniewu, buntu. Jak w każdej relacji, gdzie dzieci dorastają, stają się samodzielne, takie uczucia pojawiały się i tam. Z wielu książek ks. Kaczkowskiego, przeczytałem tylko jedną książkę – wywiad „Życie na pełnej petardzie”. Jego ojciec tam też się pojawia., syn wypowiada się o nim w sposób ciepły. Dla współczesnych ojców, to dobry przykład, aby dbać, wręcz walczyć o jak najlepsze relacje ze swoimi dziećmi. Być z nimi, uczestniczyć w ich życiu, dziełach, które stanowią pasję ich życia. Czasami nawet z nimi się spierać, bo przecież to także są ludzie z krwi i kości -jak stwierdza Józef Kaczkowski.
III. Czy można powiedzieć, że człowiek, to istota która ciągle pyta i czeka na odpowiedź? Pytanie innych ludzi, to jedna z wielu ważnych cech naszego życia, obecna z nami już od najmłodszych lat. W trakcie wielkopostnych rekolekcji, dzieci z naszej Szkoły Podstawowej wchodziły do kościoła. Pani nauczycielka kieruje do nich słowa: „Chłopcy zdejmują czapki”. Nie trzeba było długo czekać, za chwilę pojawiło się pytanie małego chłopca: „a dlaczego mamy je zdejmować?”
Uśmiechnąłem się i pomyślałem sobie, rozpoczyna się życie pytającego człowieka, w tej chili jeszcze małego. Kiedy dorośnie pytanie „dlaczego”, będzie przez niego nadal stawiane. Nie ma co się oszukiwać, staje się ono powodem wielu irytacji: rodziców, nauczycieli, katechetów, polityków. Tacy już jesteśmy, ciągle pytamy. Chociaż po przeżyciu wielu lat wiem też, że część z osób pytających, nie słucha odpowiedzi na zadane pytania. Niektórzy nawet nie czekają na nie, odwracają się na pięcie i jak najszybciej odchodzą.
Człowiek stawia pytania nie tylko drugiemu człowiekowi, stawia je także Panu Bogu. Czyni tak w sprawach prostych, trudnych, w sprawach związanych z cierpieniem, śmiercią. Czasami jest też i tak, że za jakimś pytaniem z wielką siłą „kroczy” uczucie gniewu, buntu, który wznosi wysoki mur odgradzający od Boga. Tym samym też, dana osoba przez wiele lat chodzi z tym pytaniem na ustach. Wykorzystuje je w dogodnym dla siebie czasie, staję się ono obroną przed zrobieniem pojednawczego kroku w stronę Pana Boga.
Szukając odpowiedzi na zadawane pytania, powinniśmy sięgać po Pismo święte. Słowo Boże jest księgą Objawiającego się Boga, przemawiającego do serca człowieka, wskazuje drogę do zbawienia. Następną księgą, po którą powinniśmy sięgać jest Katechizm Kościoła Katolickiego – zatwierdzony przez papieża Jana Pawła II. Znajdziemy w nim wyjaśnienie prawd wiary, zasad moralnych, wskazania związane z modlitwą. To wszystko ukazane jest w oparciu o Słowo Boże, nawiązuje do wielowiekowej Tradycji Kościoła, opartej na nauczaniu Ojców Kościoła.
Czytając i rozważając stronice Biblii, różne dzieła teologiczne, warto pamiętać, że odpowiedzi na wszelkie pytania przychodzą tu i teraz. Są jednak sytuacje, gdzie trzeba dać sobie trochę więcej czasu. Historie wielkich nawróceń, nam to uświadamiają. Ktoś wchodzi do kościoła jako człowiek niewierzący, widzi w nim ludzi adorujących Najświętszy Sakrament. Kiedy znajduje się na zewnątrz mówi: „To jest prawda! Tak wierzę w Boga!”. Inni ludzie latami czekają na odpowiedź, w tym czasie nadal pytają. Nie wiedząc o tym, pozwalają kształtować się Bożej miłości, aby kiedyś uznać Jej obecność w swoim życiu.
Wracam do wydarzenia sprzed naszego kościoła. „Chłopcy zdejmują czapki wchodząc do kościoła” – oznajmia nauczycielka. „Dlaczego?”, pyta uczeń z klasy pierwszej! No właśnie, dlaczego mężczyźni zdejmują czapki wchodząc do świątyni, a kobiety tego nie robią?
ks. Kazimierz Dawcewicz