Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (43F)

I. Na kartach Ewangelii zapisane są słowa Pana Jezusa, który poucza jak powinniśmy podejść do upomnienia braterskiego (zob. Mt 18,15-20). Okazuje się, że dla wielu z nas te zasady są nieosiągalne. Możemy wręcz powiedzieć, że podążamy najczęściej na skróty. To znaczy, zamiast spotkać się z zainteresowaną osobą, to my spotykając innych ludzi, narzekamy na nich, oceniamy, osądzamy. To wszystko dzieje się za ich plecami. Niestety takie zachowanie – ciągłe upominanie, narzekanie na innych, świadczy o naszej niedojrzałości, pokazuje braki w miłości bliźniego. Osoby, które oddają się ciągłemu osądzaniu, ocenianiu innych, upominaniu, najczęściej sami nie potrafią przyjmować słów upomnienia.
O czym powinniśmy pamiętać przy upominaniu innych osób? Po pierwsze wszelkie upomnienie należy rozpocząć od samego siebie. Widzimy drzazgę w oku naszych bliskich, a belki we własnym oku nie dostrzegamy (zob. Mt 7,3-5). Jest rzeczą znamienną, że denerwują nas te wady bliźnich, które sami posiadamy. Zanim otworzymy usta, aby kogoś upomnieć, zbadajmy siebie, czy pod tym względem przypadkiem nie jesteśmy tacy sami.
Kiedy chcemy upomnieć osobę dorosłą, należy to czynić rzadko, i tylko w wypadku zagrożenia wielkich wartości. Kiedy dostrzegamy niebezpieczeństwo – początki nałogu pijaństwa, wchodzenia w złe towarzystwo.
Upominamy w cztery oczy – jak poucza nas Pan Jezus. Czynimy to jednak po głębokim zastanowieniu i przemodleniu. Upomnienie musi być dyskretne, udzielone w odpowiednim momencie, oparte na zaufaniu. Im bardziej ktoś obdarza nas zaufaniem, tym większa szansa, że upomnienie będzie skuteczne. Gdy nie ma zaufania, szkoda kogoś upominać! Trzeba zawsze pamiętać, że każde upomnienie jest przykre. W prawdziwej miłości jest ono przykre dla upominającego, jak i dla osoby upominanej.
W sytuacjach wyjątkowych, gdy sprawa jest poważna, należy odwołać się do pomocy świadka. Nie wolno jednak traktować takiego upomnienia, jako sądu nad daną osobą. W takim spotkaniu osób, powinna dominować troska o jego dobro. Tam gdzie pojawia się zagrożenie zbawienia konkretnego człowieka, trzeba czasami skorzystać z pomocy księdza. Musi być to duchowny, którego taka osoba darzy szacunkiem.
Na koniec bardzo ważna uwaga dla wszystkich, którzy będą kiedyś upominać innych. Skutecznie może upomnieć tylko taki człowiek, który prawdziwie kocha. Jeśli nie kocha to upominając, będzie głęboko innych ranił. Po umiejętności upomnienia poznaje się dojrzałość człowieka i głębię jego miłości (por. ks. Edward Staniek, Homilie na niedziele i święta, Kraków 2003, s. 114-115).
Po przeczytaniu tych słów mam nadzieję, że wielu z nas zrezygnuje z łatwej, nawet natychmiastowej „rozprawy”, ze znaną sobie osobą. Widzimy, że w zamyśle Chrystusa Pana, w dziele upominania innych, zawarta jest ogromna troska o drugiego człowieka. Nie poniżenie, czy ukaranie za wszelką cenę. Ale uzdrowienie, podniesienie na duchu, wskazanie drogi wyjścia z trudnej sytuacji.

II. Dość często zdarza mi się, że kiedy klękam do modlitwy, trudno mi skoncentrować się na Bogu. Przez głowę przelatują mi różne myśli i obrazy, a większość z nich to myśli zupełnie niereligijne. Któregoś dnia pomyślałem, że może mógłbym zaprosić Pana Boga, aby przyszedł i usiadł obok mnie. Powiedziałbym wtedy: „Proszę Cię, abyś razem ze mną oglądał te myśli i obrazy, które przelatują mi przez głowę. W ten sposób moje myśli i obrazy stałyby się modlitwą, gdyż prosiłem Go, aby oglądał je ze mną. Ale mimo to niekiedy wcale nie jest łatwo uporać się z tymi rozproszeniami. Wtedy szybko mówię do Boga: „Pomóż mi wprowadzić Ciebie do moich pomieszanych myśli”. Przypominam sobie ten trudny problem, który mam rozstrzygnąć jutro, i jakie mogą być wyniki meczu w niedzielę (czasem zdarzało mi się strzelać naprawdę dobrą bramkę – bardzo mi tego wstyd, oczywiście roztargnienia, nie bramki), i że zapomniałem o prezencie urodzinowym. I mówię do siebie: „Zaniosę to Bogu”. – Jeśli nauczę się zanosić moje roztargnienia Bogu, wówczas będę umiał wprowadzić Boga do mego codziennego życia (kar. Basil Hume).
Może dosyć przydługi jest ten tekst, który zacytowałem. Ale pomyślałem sobie, że wielu czytelnikom tych rozważań się przyda. Nie da się przecież ukryć, że rozproszenia bywają częstym towarzyszem naszej modlitwy. Można wręcz powiedzieć, że w niektórych dniach nawet stałym. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie wiemy jak sobie z nimi poradzić. Często wywołują w nas złość, gniew, ale w najgorszym wypadku, stają się przyczyną rezygnacji z modlitwy.
W tym dziele zmagań z rozproszeniami, zacytowany tekst angielskiego kardynała, przychodzi nam z pomocą. Jego rada, jak można z rozproszeniami postępować jest bardzo prosta, i co najważniejsze łatwa do wprowadzenia w życie. Okazuje się, że rozproszeniami możemy się modlić, możemy doświadczyć bliskości spotkania z Panem Bogiem.
Tak teraz sobie myślę, że nie wypada mi w tym punkcie czegoś jeszcze dodawać – dopisywać. Zachęcam tylko do ponownego przeczytania słów kar. Hume! I co najważniejsze, to wprowadzenie ich w codzienność naszego życia modlitewnego!

III. Lękam się życia, [jeśli] w którym dniu nie mam Komunii świętej. Sama siebie się lękam. Jezus utajony w Hostii jest mi wszystkim. Z tabernakulum czerpię siłę, moc, odwagę, światło, tu w chwilach udręki szukam ukojenia. Nie umiałabym oddać chwały Bogu, gdybym nie miała w sercu Eucharystii (św. Faustyna Kowalska, Dzienniczek, 1037). Przytoczyłem te słowa z zamiarem uświadomienia niektórym z nas, jaką wielką rolę i zadanie powinna spełniać w naszym życiu Komunia święta. Niektórzy z nas wiele czasu poświęcają na przeróżne poszukiwania ciekawych tekstów, słów wypowiedzianych przez znanych i mniej znanych homiletów, kaznodziejów. Można czasami też usłyszeć wypowiedzi, że ciągle w tym dziele trwają, ciągle czegoś nowego i inspirującego szukają. Takie zachowania pokazują także to, że w sercu niosą pewien niepokój, niepewność, ciągły brak – nie wiedzą często tylko czego im brakuje.
Co jest też zastanawiające, że wiele z tych osób uczestniczy systematycznie we Mszy świętej. Mimo to, ciągle poszukują „nowego” słowa. Dla nas katolików Jezus utajony w Hostii jest wszystkim – jak poucza nas św. Faustyna. Potrzebna do życia moc, siła, odwaga, światło, tam się znajduje. Przyjmując Eucharystię nosimy w swoim sercu Boga. Tej świadomości chyba nam brakuje, dlatego po takim „spotkaniu” zamiast usiąść i zacząć oddawać chwałę samego Bogu, to część z nas wyrusza po pewnej chwili na nowe poszukiwania.
Dobrze wiemy, że Msza święta składa się z liturgii słowa i liturgii Eucharystii. Liturgia słowa wprowadza nas w świat Pana Boga przemawiającego, pouczającego. On przez swoje słowo nas kształtuje, przemienia serca, myśli. Wszystko po to, abyśmy także przemieniali ten świat, wnosili w jego codzienność okruchy dobroci, serdeczności, miłości, gościnności. Dzieło budowania królestwa Bożego wśród nas wymaga odwagi, siły. Znajdujemy to wszystko w Komunii świętej. Wiara w obecność Chrystusa eucharystycznego daje nam siłę, moc do składania świadectwa. Przestajemy lękać się siebie i tego co niesie życie. W Hostii, którą przyjmujemy i adorujemy mamy wszystko czego potrzebujemy.
Dlatego tych wszystkich, którzy z taką aktywnością oddają się niekończącym poszukiwaniom – duchowym podróżom, zapraszam do zatrzymania się na chwilę. Do uświadomienia sobie – po przyjęciu Komunii świętej – że Jezus utajony w Hostii jest mi wszystkim. Tu znajdę siłę, moc, odwagę, światło! Tu w chwilach udręki szukajmy ukojenia (por. św. Faustyna).

ks. Kazimierz Dawcewicz