I. Widząc nadchodzącego księdza, mężczyzna na chwilę się zatrzymał. Następnie zaczął prowadzić z sobą dialog: „Powiem. Nie, nie powiem! Powiem! Nie powiem!”. Tak do końca, to nie wiadomo, co chciał powiedzieć, ale możemy tylko się domyślać. Możliwe, że chciał księdza przywitać chrześcijańskim pozdrowieniem, chociaż nie można wykluczyć, że chciał powiedzieć zupełnie coś innego. Te wewnętrzne zmaganie skończyło się tym, że nic nie powiedział. Poszedł w swoją stronę, a ów ksiądz w swoją.
Ta cała sytuacja pokazuje, jak każdego dnia człowiek prowadzi jakąś walkę. Prowadzimy ją ze sobą, ze swoimi uczuciami, pragnieniami, namiętnościami. Jedną z walk, jaką toczymy w zasadzie każdego dnia, jest zmaganie się z mową. Powiedzieć, czy czegoś nie powiedzieć. Nie będę teraz tego opisywał jak one wyglądają, ale słysząc o wielu obrażonych i smutnych osobach, wypada stwierdzić, że często kończą się one naszą porażką.
Innym terenem „walki”, jest zmaganie się o jak najlepszą relację z Panem Bogiem. Jako osoby wierzące czasami ukrywamy przed Nim swoje uczucia, emocje. Uważając, że jest to tylko moja sprawa! Ale kiedy w chwilach przeróżnych zamyśleń, szukamy przyczyn zamarzniętych relacji z Bogiem Ojcem, wtedy z pokorą musimy przyznać, że to nasza wina. Bo to przecież my przez przeróżne toczone ze sobą wewnętrzne dialogi: „mam powiedzieć, czy nie powiedzieć”, doprowadziliśmy się do tak negatywnego stanu ducha. Kiedy wygrywa: „nie powiem”, skutki okazują się dla nas zgubne.
W codziennym życiu, będziemy jeszcze wiele razy doświadczali przeróżnych prób. Pokażą one naszą niedojrzałość, niezrozumienie. Może zdarzyć się także i tak, że znów zaczniemy pytać: powiedzieć, czy nie ….; zrobić to, czy tego nie zrobić? Zaprośmy wtedy na „nowo” Pana Jezusa do naszego życia, oddajmy Mu nasze wątpliwości, zmartwienia i przeróżne pytania!
II. Wiele razy słyszeliśmy słowa „biada”. „Biada ci, jak wpadniesz w moje ręce”, krzyczą czasami niektórzy ludzie do innych osób. Chcąc w ten sposób podkreślić swoją złość, agresję, a także przypomnieć, że prawo zemsty, odegrania się za doznane pewne zło, nadal obowiązuje. Słowo „biada” zostało także użyte przez Pana Jezusa, znajdujemy je w Ewangelii św. Łukasza. Jednak najpierw w tym ewangelicznym fragmencie, słyszymy słowo „błogosławieni” – szczęśliwi (zob. Łk 6,17. 20-26).
Człowiek, który ufa Panu Bogu, pokłada w Nim nadzieję, doświadcza w przeróżnych codziennych doświadczeniach Jego wsparcia i duchowej siły. Wiele razy też słyszeliśmy, że jesteśmy zapraszani aby innym pomagać. Jak mamy rozumieć to zaproszenie? Jean Vanier założyciel znanych na całym świecie wspólnot dla niepełnosprawnych, przypominał wiele razy, że Pan Jezus nie powiedział: Błogosławieni, którzy, troszczą się o ubogich, ale Błogosławieni ubodzy. Te słowa są kluczem do królestwa.
Henri J.M. Nouwen napisał: Chcę pomagać. Chcę coś zrobić dla ludzi potrzebujących pomocy. Chcę pocieszać tych, którzy płaczą, i ulżyć w cierpieniu złamanym na duchu. Oczywiście w tym pragnieniu nie ma niczego niewłaściwego. Jest to szlachetne i napełniające łaską pragnienie. Ale jeśli nie uświadomimy sobie faktu, iż błogosławieństwo Boże spływa na mnie przez tych, którym chcę pomóc, moja pomoc będzie krótkotrwała i szybko się wypalę.
Posługiwanie wśród ubogich jest przede wszystkim otrzymywaniem Bożego błogosławieństwa od tych, którym pomagamy. Nam czym to błogosławieństwo polega? Na przelotnym ujrzeniu twarzy Boga. Wszak niebo to wpatrywanie się w Boga! Możemy zobaczyć Boga w twarzy Jezusa, a twarz Jezusa możemy widzieć w tych wszystkich, którzy potrzebują pomocy.
Wspomina cytowany przez mnie autor, że spytał założyciela tych wspólnot: Skąd bierze siły, by każdego dnia spotykać tak wielu ludzi i by wsłuchiwać się w ich liczne problemy i cierpienia? On mile się uśmiechnął i powiedział: Oni pokazują mi Jezusa i są dla mnie źródłem życia. Tutaj leży tajemnica chrześcijańskiego posługiwania. Ci, którzy służą Jezusowi w ubogich, zostają wynagrodzeni przez Tego, któremu służą. […]
Tak bardzo potrzebujemy błogosławieństwa. Ubodzy czekają, by nam błogosławić (por. Tu i teraz, Kraków 1998, s. 68-69).
Po przeczytaniu tego tekstu jesteśmy zaskoczeni, bo najczęściej to my widzimy siebie jako tych, którzy pomagając niesiemy innym błogosławieństwo. To ważne dla każdego z nas przypomnienie, że widzimy twarz Jezusa w tych wszystkich osobach, którzy potrzebują pomocy.
Kiedy czytamy też ten fragment Ewangelii, zaskoczeniem dla wielu z nas jest wypowiedziane przez Pana Jezusa słowa „biada”. Trochę nam to nie pasuje do innych słów, jakie wypowiedział Chrystus. Nie pasują nam one, do okazywanej przez Niego miłości, dobroci, miłosierdzia. Ale kiedy przyglądamy się życiu, wyborom jakie ludzie dokonują, kiedy słyszymy o zdradach, odejściach, wtedy dostrzegamy sens tej wypowiedzi. Warto ją przyjąć jako przestrogę, skierowaną także i do nas.
Czy jest jakiś prosty sposób, ratunek, przed tym „biada”? Tak, jest nim choćby czyniony przez nas codziennie znak krzyża. Zwróćmy na niego uwagę, czyńmy go z szacunkiem i wielką miłością. Bo w nim ukryta jest nasza modlitwa o Jego – Jezusa – błogosławieństwo. Tu znajduje się ratunek przed każdym „biada”, które na nas czyha (Krzysztof Wons SDS).
III. Wszyscy doświadczamy przeróżnych spotkań w naszym życiu. Wnoszą one wiele radości, zostawiają pytania, pozostawiają uczuciowe rozterki. Jednym z elementów życia są też rozstania z ludźmi. Najbardziej boleśnie przez nas odbieranym rozstaniem, jest śmierć osoby bliskiej naszemu sercu. W różny sposób ją przeżywamy, każdy w inny. Mimo wszystkich różnic nie uciekniemy przed nią, wypada nam tylko z pokorą ją przyjąć. Przed chwilą przeczytałem informację – przesłaną przez nasza Archidiecezjalną Kurię – o śmierci księdza z diecezji ełckiej. Przeżył 61 lat, w kapłaństwie 31 – spotykaliśmy się w seminarium w Olsztynie. Można po tych zdawkowych informacjach powiedzieć, że zmarł za szybko, ale raczej wypada powiedzieć, że zmarł w czasie wybranym przez Pana Boga, dla niego najlepszym.
Takie informacje, mimochodem naprowadzają nas na tajemnicę ludzkiego umierania. Przypominają nam, o naszej nieuniknionej śmierci. Wspominałem już kiedyś w tych rozważaniach, zmarłych z mojej rodziny. Rodziców, moich trzech braci i siostrę, którzy zmarli przed moim narodzeniem, kolejnego brata, który zmarł 12 lat temu. Obiecałem sobie wtedy, że będę obchodził ich daty urodzin i śmierci. Staram się to robić, okazuje się, że jest to ciekawe eschatologiczne doświadczenie. Chodząc po tym świecie – tak mi bliskim – dzięki tym rocznym rodzinnym wypominkom, pamiętam także o tym świecie wiecznym.
„Kiedy gaśnie życie w podeszłym wieku bądź u zarania ziemskiego istnienia, czy też z niesprawiedliwych przyczyn w okresie jego pełnego rozkwitu, nie należy upatrywać w tym jedynie końca życia biologicznego czy zamykającej się biografii, lecz trzeba dostrzec nowe narodziny i odnowione życie, ofiarowane przez Zmartwychwstałego temu, kto nie sprzeciwił się własnowolnie Jego miłości. Wraz ze śmiercią kończy się ziemska egzystencja, lecz śmierć otwiera także przed każdym z nas, poza czasem, życie pełne i ostateczne” (Benedykt XVI, Przemówienie, 25 lutego 2008).
Śmierć osoby nam bliskiej boli, zostawia po sobie pustkę. Jako ludzie wiary nie możemy jednak zapomnieć, że rozpoczyna ona nowe życie, pełne i ostateczne. Przy całym naszym smutku, powinniśmy dostrzec tą ważną chrześcijańską prawdę. Łzy smutku, nie mogą zalać naszej wiary w życie wieczne.
ks. Kazimierz Dawcewicz