I. W czasie Mszy świętej w dniu Ofiarowania Pańskiego (2 lutego), do kościoła na Mszę święta wszedł ojciec z czterema małymi chłopcami – to jego synowie. Na twarzach osób, które to widziały, pojawił się szeroki uśmiech. Radość z widoku dzieci z ojcem, udzieliła się wielu uczestnikom tej świątecznej Eucharystii. Chociaż tak normalnie, taki widok nie powinien budzić aż tak zadziwionej radości. A jednak w dzisiejszej rzeczywistości spotkanie rodziców z tyloma dziećmi, to nadal wyjątek. Znam tę rodzinę i wypada mi tylko dodać, że dzieci jest tam jeszcze więcej.
Wielka szkoda, że takie widoki to rzadkość. Wypada też z całą przykrością stwierdzić, że rodzina wielodzietna nie cieszy się wielką sympatią. Mimo pewnych akcji i zabiegów, aby to zmienić, szydercze uśmiechy, komentarze, towarzyszą pewnej grupie ludzi na widok rodziców z gromadką dzieci. Niektórzy traktują je jako rodziny patologiczne, ciągle przeżywające jakieś problemy. Nie znając danej rodziny, wielu z nas wchodzi w rolę „eksperta” życia rodzinnego, i to złego eksperta!!!
Dlaczego rodzi się tak mało dzieci? Trudno jednoznacznie na to pytanie odpowiedzieć. Może jest to spowodowane wygodnym stylem życia, brakiem poświęcenia, …., trochę teraz wymyślam. Ale nie można tych czynników wykluczyć, bo wygodny styl życia stał się jednym z elementów współczesności. A mogące przyjść na świat dzieci, ewentualnym rodzicom zaczną w tym trochę „przeszkadzać”.
Jeszcze jednym bardzo ważnym elementem jest lęk przed macierzyństwem i ojcostwem. Szczególnie w krajach, gdzie feminizm stał się wielką siłą, gdzie ruchy feministyczne zdobyły wielkie wpływy, także na orzecznictwo sądowe, Przez takie czy inne ustawy, mężczyźni stawiani są zazwyczaj na przegranej pozycji.
Tygodnik „DoRczeczy” w numerze z 28 stycznia, opisuje takie sytuacje w Hiszpanii. Rodzi się tam mniej dzieci, bo nie ma rodzin. Mężczyźni zaczęli się bać związków, w których zawsze przed sądem przegrywają. Boją się mówić, są zakneblowani, bo pod byle pozorem – najczęściej finansowym – można go na trzy dni zamknąć w więzieniu (zob. Małgorzata Wołczyk, Polowanie na mężczyzn, s. 82-83).
U nas w Polsce jeszcze czegoś takiego nie ma, ale jak będzie kiedyś, to życie pokaże. Przecież te „najpiękniejsze” zdobycze feminizmu do nas także docierają. Zdobywają zwolenników na takich czy innych szczeblach władzy państwowej i samorządowej. Szczególnie przed wyborami do parlamentu europejskiego, narodowego, przeróżne partie szukając ewentualnych wyborców, w tym względzie dużo obiecują.
II. Życie każdego z nas jest cudem, otrzymaliśmy od Pana Boga przecudowny dar, który sprawia, że możemy podziwiać otaczający nas świat. Zachwycamy się wieloma innymi sytuacjami i wydarzeniami. Najsmutniejsze jest jednak to, że czasami nie doceniamy Stwórcy tego wszystkiego. Czym to może skutkować? A no tym, że niepostrzeżenie dla siebie, przemieniamy się w człowieka ciągle narzekającego, marudzącego. Skupiamy swoją uwagę tylko na trudnych, niewygodnych elementach naszego życia.
W tradycji żydowskiej jest taki midrasz, który opowiada, że kiedy Izraelici przechodzili przez Morze Czerwone, był tam jeden człowiek, który patrzył tylko w dól. Szedł i narzekał, kto mi każe chodzić po tym błocie, kto mi zwróci za czyszczenie obuwia i spodni itp. Potrzeba była, aby jakiś anioł zbliżył się do tego człowieka i podniósł mu trochę głowę do góry, żeby mógł zauważyć, że uczestniczy w cudzie.
Warto abyśmy te słowa odnieśli do siebie, bo zapatrzeni w codzienne złe wydarzenia, przeróżne niewygodne sytuacje, my także uważamy, że chodzimy ciągle po błocie. Pytamy dlaczego musimy każdego dnia „czyścić” swoje ubranie, obuwie. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że często nie widzimy wyjścia z takiej sytuacji. Oskarżamy cały otaczający nas najbliższy świat, oczywiście Pana Boga i innych ludzi też.
Takich osób niestety jest dosyć dużo, którzy dźwigają na plecach bagaż smutku i ciągłego narzekania. Patrzenia ciągle w dół i skupiania swoich myśli na tym, że chodzą tylko po błocie. A przecież obok nas dzieje się tyle dobra. Przecież wielu z nas, było świadkami wielkich cudów wiary. Widzieliśmy i słyszeliśmy ludzi świętych, którzy z mocą głosili prawdy Boże – św. Jan Paweł II, sługa Boży kar. Stefan Wyszyński. Patrzyliśmy na pełną zmarszczek, ale przede wszystkim miłości do Pana Boga i ludzi, twarz św. Matki Teresy z Kalkuty (por. Gość Niedzielny z dnia 3 lutego 2019, s. 24).
Zachęcam zatem do modlitwy do Anioła Stróża!!! Bo jeżeli nie potrafimy sami podnieść głowy, aby zobaczyć obecne blisko nas dobro, to niech on zejdzie i podniesie ją „trochę” wzwyż!
III. Pojawiła się nowa książka s. Małgorzaty Borkowskiej OSB „Ryk oślicy” (Kraków 2018). Jak można przeczytać na okładce, to kolejny apel do duchownych panów, to znaczy do nas księży. Nie przeczytałem jeszcze tej małej książeczki, ale chciałbym teraz zatrzymać się nad jednym zdaniem, które przed chwilą przeczytałem: „Wszystko, ale to wszystko, wypływa z relacji człowieka do Boga” (s. 8). To bardzo trafna i ważna uwaga, prawda, dla wszystkich, którzy mówią, że wierzą w Pana Boga. Można podejmować przeróżne postanowienia, umartwienia, które będziemy uważali za konieczne i potrzebne. Ale jeżeli nie będą one wypływały ze zrozumienia, że u początków naszej wiary stoi Bóg ze swoją miłością, to zmęczenie i przeróżne upadki na tej drodze, mogą przyczyniać się do rezygnacji z dalszej pracy duchowej. Nawet mogą stać się przyczyną odejścia i zerwania wątłej relacji z Panem Bogiem.
Przed pierwszą pielgrzymką Jana Pawła II do Francji, przygotowano pytania, które młodzież chciała zadać papieżowi. W pierwszej grupie pytań znalazło się zapytanie: dlaczego najpierw mówicie nam o wymaganiach Pana Boga, a nie o Jego miłości do nas – pytała młodzież? Stawianie komuś wymagań, bez uświadomieniu mu, że są one podyktowane miłością i troską, najczęściej jest to przyjmowane jako element zmuszania. Dana osoba nie dostrzega dobra, które z takiej czy innej pracy, przeróżnych zajęć, na niego spływają. Można wtedy myśleć i zachowywać się podobnie, do tego drugiego syna z przypowieści ewangelicznej o „Synu marnotrawnym” (zob. Łk 15,25-32).
Rozpocząłem trzecią część tego rozważania słowami s. Małgorzaty Borkowskiej, wypada abym zakończył je, także słowami autorki tej książki: „Jeżeli człowiek wyłącza z relacji z Bogiem swój rozum, czyli siebie w swojej zdolności poznawania, to zawsze będzie tylko okaleczona modlitwa i okaleczone życie modlitwy, okaleczona relacja z Bogiem, bo on tam nie będzie cały” (s. 9). Zacytowane słowa, to zaproszenie dla każdego z nas do intelektualnej i duchowej pracy. Po pierwsze do podziękowania Panu Bogu, za Wcielenie Syna Bożego. Po drugie, to zachęta do odważnego poznawania Boga Ojca! Poznawania i modlenia się słowami Chrystusa Pana, który przecież chodził po świecie jak zakochany trubadur, który śpiewał tylko chwałę swojej Miłości, chwałę Ojca (zob. jw. s. 13).
Dlatego nie bójmy się poznawać i zgłębiać słowa Pana Jezusa, zapisane na kartach Ewangelii. Dzięki nim i my oddając się naśladowaniu Chrystusa Pana, zaczniemy wyśpiewywać chwałę Boga Ojca!
ks. Kazimierz Dawcewicz