Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (3d)

I. Co widzę z mojego okna? Drzewa i pochylające się w rytm wiatru gałęzie. Dużo zieleni, przecież mamy wiosnę w całej pełni. Plac kościelny pusty, godzina dwudziesta i pogodowy chłód nie zachęcają do wieczornych spacerów. Ale taka cisza zapewne zniknie, bo kolejny dzień wniesie coś nowego i dobrego. Już tak jest w naszej codzienności, że po ciszy przychodzi natłok hałasu, po burzy przychodzi spokój, a po nocy przychodzi dzień. Tak śpiewała kiedyś na ten temat, Budka Suflera.
Jestem po pierwszej próbie z dziećmi, które przygotowuje się do pierwszej Komunii świętej. Co można powiedzieć? Jeden wielki bałagan i rozgardiasz. Dzieci nie słuchają tego co do nich się mówi, zachowują się i postępują jakby żyli w innym, to znaczy swoim świecie. Jednak z doświadczenia lat ubiegłych wiem, że jutro będzie już inaczej – trochę lepiej, w środę jeszcze inaczej, a w czwartek będzie bardzo dobrze. Z tego organizacyjnego chaosu, pojawia się po pewnym czasie coś dobrego i pięknego.
Można to porównać także, do życia wielu z nas. U nas też mamy czasami bałagan: moralny, psychiczny i duchowy. Jednak podejmując trud pracy nad sobą, oddając się w „ręce” Pana Boga, ku naszemu zaskoczeniu i innych osób, po pewnym czasie pojawia się piękny ewangeliczny człowiek. Dzięki temu stajemy się świadkami wielkiego cudu, który sprawia, że zaczyna ulegać zmianie życie wielu rodzin, miejscowości.
Kiedy słyszymy słowo „cud”, od razu myślimy o czymś nadzwyczajnym, chcielibyśmy coś takiego zobaczyć. Przy całym naszym wielkim pragnieniu zapominamy, że największym cudem, który czasami widzimy jest nawrócenie się człowieka. Z błota grzechu i brudu, pod wpływem przyjętej łaski Bożej, objawia się człowiek o sercu przepełnionym miłością i miłosierdziem.
Nie wiem w jakim punkcie drogi jesteś – drogi czytelniku tego tekstu. Ale zachęcam wszystkich, abyśmy nie rezygnowali z ciągłej pracy nad sobą. Może doświadczamy w tej chwili wielu wątpliwości, duchowych rozterek. Nie widzimy swoich duchowych postępów, mimo podejmowania nadal każdego dnia różnych prób. Ale pamiętajmy, że jak po burzy przychodzi spokój, a po nocy dzień, tak po trwaniu w Chrystusie i cierpliwym czekaniu, pojawią się piękne owoce naszych duchowych wysiłków.

II. Podkreślamy na każdym kroku, że jesteśmy ludźmi wolnymi. „Nikt nie będzie mną rządził” – stwierdzamy dobitnie. Ale czy tak naprawdę jest? Czy nie liczymy się za bardzo z opinią innych ludzi? Życie codzienne pokazuje, że tak! Tracimy dużo czasu na to, aby dowiedzieć się co inni ludzie o nas sądzą. Jak oceniają nasze wybory i postawy? Można chyba powiedzieć, że część z nas tak naprawdę jest uzależnienia od innych osób. Wtedy jest tak, że za wszelką cenę, chcemy sprostać oczekiwaniom innych. Takie zachowanie, postawy, to szukanie akceptacji, uznania u innych osób.
Dlaczego jest to dla nas aż tak ważne? Odpowiedź chyba wszyscy znamy. Przy głębszym zastanowieniu się nad sobą, możemy powiedzieć, że jest to spowodowane naszym egoizmem. Mocnym skoncentrowaniem na sobie, na tym, aby jak najlepiej wykonywać swoje prace i zadania. Czasami tylko po to, aby inni nas chwalili i dobrze o nas mówili. Przy tym obecna jest w nas chęć bycia człowiekiem perfekcyjnym, bardzo poukładanym. Takie dążenia stają się nośnikiem powyższych zachowań. „Pomagają” w myśleniu, aby jutro być jeszcze lepszym.
Kiedy uświadamiamy sobie wątpliwość takich zachowań i postaw, trzeba zacząć szukać recepty na wyjście z takiego postępowania i myślenia. Najlepszą receptą jest zwrócenie się w stronę miłości. Jako ludzie wiary wiemy, że najdoskonalsze źródło tej miłości, znajduje się w Panu Bogu. Jego miłość jest miłością akceptującą, tym samym odnajdujemy w Nim swoją wartość. Uświadamiamy sobie, że to On jest jedynym i słusznym celem w życiu. Wtedy pojawia się akceptacja siebie, przestajemy też szukać za wszelką cenę akceptacji i docenienia u innych osób. Święta Katarzyna ze Sieny mawiała, że jest prochem przed Panem Bogiem. Aby za chwilę dodała, że jest On w tym nic nie wartym prochu – zakochany!
Wiara w Pana Boga, doświadczenie Jego miłości, daje poczucie prawdziwej wolności. Wykonujemy różne prace nie po to, aby się innym podobać, aby dobrze o nas mówili, ale czynimy to dla Pana. Wtedy też w codziennym „zabieganiu” jesteśmy kierowani prawdziwą miłością, i chęcią niesienia pomocy innym ludziom.

III. Po raz pierwszy, od chwili kiedy jestem proboszczem w Dywitach, wypisywałem w tym tygodniu pamiątki z okazji Pierwszej Komunii świętej. Jeszcze w roku ubiegłym robiła to Pani Henia, ja tylko je podpisywałem. Pod jej nieobecność, takie zajęcie przypadło w udziale mi. Pisząc imiona i nazwiska dzieci, składając swój podpis, zauważyłem, że te pisanie staje się dla mnie pewnym spotkaniem z nimi. Zacząłem przypominać sobie ich twarze, w jakich miejscach siedzą w ławkach. Nie było to automatyczne złożenie podpisu, jak to miało miejsce jeszcze w roku ubiegłym.
Okazuje się, że idąc na pewną „łatwiznę” w życiu, możemy stracić okazję do spotkania. Pośpiech, zmęczenie, sprawiają, że pewne rzeczy robimy bez głębszego zastanowienia. Może niektórzy z nas czekają na wielkie spotkania, tym samym szukają specjalnej okazji, aby z kimś się najpierw umówić. Okazuje się, że czas upływać szybko, a my takich wielkich spotkań nie doświadczymy. Możemy wtedy doznać wielkich rozczarowań, będziemy uważali, że to jakiś znak odrzucenia naszej osoby. Niestety wiele jeszcze innych złych myśli, może wtedy kołatać się po naszej głowie.
Jeżeli jednak uważniej przyjrzymy się naszemu życiu, to zauważamy, że każdy dzień niesie przeróżne okazje do spotkań z ludźmi. Są to przelotne „zwykłe” spotkania, powiedzenie komuś „dzień dobry”, „cześć” itp. Te zwrócenie uwagi na przechodzących obok nas różnych osób – obdarowanie ich uśmiechem – jest pięknym znakiem miłości bliźniego. Pokazaniem, że dany człowiek nie jest nam obojętny. Widzimy w nim naszą siostrę, brata, z którym często w czasie niedzielnej Mszy świętej wychwalamy Pana Boga.
Ja do ostatniej środy uważałem wypisywanie – choćby owych pamiątek – za nużące zajęcie, którego chętnie się pozbywałem. Teraz wiem, że jest to okazja do spotkania z osobami – trochę może innego – których imiona i nazwiska jeszcze kiedyś wypisywałem. Zachęcam zatem, abyśmy zwrócili baczniejszą uwagę na to, co wydaje nam się szare, codzienne i bardzo nużące. Przyjmijmy ową szarość dnia, jako okazję do pokazania swojej wiary w Pana Boga, która najczęściej objawia się w takich małych i prozaicznych gestach chrześcijańskiej miłości.

ks. Kazimierz Dawcewicz