Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (33E)

I. Po paru latach od przeczytania, wróciłem do książki Wojciecha Jędrzejewskiego OP „Fascynujące zaproszenie” (Warszawa 1998). Czytałem ją kiedyś, ale przy braku interesantów w kancelarii, jeszcze raz wziąłem ją do rąk. Leżała tam od pewnego czasu, no i się przydała. Książka dotyczy Mszy świętej, zaproszenia, które ciągle przysyła nam Pan Bóg. Postaram się przez parę kolejnych rozważań, coś z niej zaczerpnąć i napisać. Widząc naszych spóźnionych parafian przychodzących na niedzielną Eucharystię – która jest przecież boskim lekarstwem – ciągle mi się przypominają uwagi autora, który napisał, że tacy ludzie tracą coś bardzo ważnego i pięknego.
„Początkiem spotkania z Panem na Jego uczcie jest pocałunek – tak czytamy w tej książce. U progu swojego domu On przytula każdego z gości i z miłością całuje. Z jaką radością i uwagą ci, którzy przyszli na Eucharystię, powinni patrzeć, gdy w ich imieniu kapłan wita pocałunkiem Pana, gdyż ołtarz, to nic innego niż jeden z wielu sposobów Jego obecności. … Wszystko, co będzie się działo na ołtarzu mamy traktować jako obecność Ukochanego. Nie przychodzimy na jakieś tam nabożeństwo, lecz po to, aby spotkać Boga, który jest Miłością, który samego siebie oddaje w nasze ręce. Pocałunek ołtarza, składany przez kapłana w imieniu całej wspólnoty, jest wprowadzeniem w spotkanie Oblubieńca z Ludem, który jest uznany przez Pana za Jego Oblubienicę, …
Podczas Eucharystii nudzą się ci ludzie, którzy nie złożyli razem z księdzem pocałunku, nie uświadomili sobie zaraz na początku, że stoją przed kochającym Bogiem. Msza będzie kiepskim teatrem dla każdego, kto nie poczuje się obdarowany miłością niosącą życie” (s. 16-17).
Zatem ci wszyscy, którzy z różnych powodów spóźniają na Mszę świętą – czyniąc to systematycznie – nie doświadczają tego pocałunku miłości. Możliwe, że dla wielu z nas ten mały znak na początku Eucharystii jest mało znaczący, mało czytelny. Ale niesie on dla każdego uczestnika tego spotkania z Panem coś pięknego – niesie miłość. Przypomina, że to miłość nas tu zgromadziła.
Wiem, że w tej wspólnocie są ludzie, którzy mają przeróżne doświadczenia życiowe. Te związane z wiarą w Pana Boga, a także w relacji do innych ludzi: rodziców, dzieci, rodzeństwa, … Tej Miłości trudno jest się przebić przez rozgoryczenie, złość, gniew, bunt. Ale przychodząc do kościoła na Mszę świętą, warto pamiętać, że tu spotykamy się z inną Miłością. Ona leczy, otula nas, przywraca miłość i życie. Tak działa Pan, kiedy otwieramy przed nim nasze serca.
Są to wskazania dla nas wszystkich bardzo ważne. Chciałbym je dedykować szczególnie tym wszystkim, którzy na Eucharystię się spóźniają. Tym, którzy szukają przyczyny nudy na tym spotkaniu, pragnę zwrócić uwagę na to, że może od pewnego czasu nie złożyliśmy razem z księdzem pocałunku na ołtarzu. Tym samym nie do końca uświadamiamy sobie, że stoimy przed kochającym Bogiem. Teraz wiedząc już o tym, zachęcam wszystkich do punktualnego przychodzenia na Mszę świętą!!! Bo każda Msza święta rozpoczyna się od złożenia pocałunku na ołtarzu – warto zawsze przy tym być!

II. W kościołach w Polsce w tym czasie Adwentu odprawiane są Msze święte roratnie. W naszej świątyni o godz. 6.30 we wtorek, czwartek i sobotę. Okazuje się, że jest na niej nas trochę. Dziękuję wszystkim, którzy zrywają się rano z łóżka i idą z zapaloną lampką do kościoła. Od strony ołtarza ładnie wygląda wtedy kościół – bez oświetlenia elektrycznego, ale za to jest oświetlony światłem przyniesionym w lampionach. Cieszy mnie też obecność dzieci. We wtorek było pięcioro, dzisiaj w czwartek ciut więcej. Wspominam o tym, bo ich obecność pokazuje, że można zachęcić także dzieci do tej rannej Mszy świętej. To dobry sposób na wychowanie, uczenie pewnego wyrzeczenia – bo przecież dzieciom trudniej rano się wstaje. Ale mimo wszystko są i ich obecnością – chociaż małą – trzeba się cieszyć.
„Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” – tak mawiali nasi rodzice i dziadkowie. Na pewno w tym powiedzeniu jest dużo prawdy. Jako dorośli, często wracamy do lat dziecięcych, szkolnych, kiedy byliśmy nastolatkami. Pewne wydarzenia z tamtych czasów, będziemy pamiętali do końca naszego życia.
W czasie mojej Mszy prymicyjnej po podziękowaniu mamie, braciom, rodzinie, nauczycielom, znaleźli się także koledzy i koleżanki z mojej klasy ze szkoły średniej. W Technikum Przemysłu Drzewnego było nas w klasie czterdzieścioro – dziesięć dziewcząt i trzydziestu chłopaków. W czasie kolejnego adwentu, chyba byliśmy w trzeciej klasie Technikum przed maturą, ktoś z kolegów rzucił hasło – idziemy na roraty (godz.6.00). I tak zaczęły się nasze spacery poranne do kościoła. Później dołączyły do nas koleżanki z klasy. Później była spowiedź, tak oto przygotowywaliśmy się do Świąt. Do tej pory wspominam ten adwentowy szkolny czas! Dlatego też nie mogło moich kolegów i koleżanek zabraknąć w tym prymicyjnym podziękowaniu.
Były to dobre chwile, przepełnione klasową jednością. Przy końcu adwentu na tej Mszy roratniej było nas ponad trzydziestu – koleżanki i koledzy mieszkający w Morągu (w mieście) też zaczęli przychodzić. Co ciekawe, co nas także budowało, to fakt, że na tej samej Mszy świętej – ze swoim mężem – była obecna nasza Pani wychowawczyni z internatu.
Zachęcam zatem rodziców, do zadbania o takie adwentowe chwile dla siebie i dla swoich dzieci. To nic, że trzeba wstać rano, dzieci będą miały co wspominać, do czego powracać. Takie dobre wydarzenia, zostawiają dobry ślad w sercu i pamięci. Nawet jeżeli ktoś z nich kiedyś pobłądzi, to może ta roratnia Msza święta, rozjaśnione ciemności kościoła światłem lampionów, przypomną im tą światłość. Ale przede wszystkim światłość, która przyszła do nas z wysoka, światłość prawdziwą – Jezusa Chrystusa.

III. Czasami można spotkać się z opinią innych osób, które ogłaszają wszem i wobec, że mogą tylko spowiadać się u tego, a tego księdza, zakonnika. Tylko jego rad słuchają, tylko w jego słowach znajdują siłę duchową, najlepsze rady. Jeżeli takie głosy słyszymy, jak mamy wtedy się zachować? Co myśleć, o takim człowieku? Pisze o tym dlatego, że przed chwilą na jednej z katolickich stron internetowych przeczytałem nagłówek artykułu ojca franciszkanina. „Jeżeli masz coś takiego, to jesteś duchowo uzależniony od guru”. Te słowa odnoszą się do tych czterech zdań napisanych powyżej.
Czytając te słowa, ktoś może powiedzieć, że to nie prawda. Przecież Kościół naucza jak wielkie znaczenie, rolę spełniają w życiu duchowym stali spowiednicy czy kierownicy duchowi. Zachęca także, aby mieć stałego spowiednika i kierownika duchowego. Tym samym zwraca uwagę, aby nie biegać po kościołach i nie szukać dla siebie odpowiedniego księdza, który mnie w danym dniu wyspowiada. Tak to wszystko jest prawdą. Potrzebujemy stałości w tej dziedzinie.
Może jednak zdarzyć się i tak, że ktoś przez przywiązanie, przyzwyczajenie, będzie uważał, że tylko ten ksiądz może go dobrze wyspowiadać, odpowiednio pouczyć. Tym samym tylko jemu może okazać zaufanie, powierzyć mu sprawy swojego życia. Przy całej zachęcie aby „posiadać” stałego spowiednika i kierownika duchowego, takie myślenie – tylko on … jest błędne i niewłaściwe.
Jak przeczytaliśmy przed chwilą jest ono zwykłym uzależnieniem od „guru”. Zamknięciem się na inne rady, wskazania, które mogą być pomocne w drodze duchowej. W kierownictwie duchowym powinno być tak, że osoba prowadząca powinna wiedzieć kiedy swojemu penitentowi należy powiedzieć – dość! Moja rola się skończyła, w tym co dzieje się w twoim życiu, relacji do Pana Boga, potrzeba nowego głębszego spojrzenia. Zacznij modlić się o nowego spowiednika i kierownika duchowego. Takie zachowanie nie jest spychologią, zrzucaniem pracy i odpowiedzialności na inne osoby duchowne. Jest ono znakiem pokory, uznaniem swojej małości – intelektualnej i duchowej.
Kiedy ktoś takie słowa usłyszy, niech się nie gniewa na swojego dotychczasowego spowiednika i kierownika duchowego. Proszę je potraktować jako wielki gest odpowiedzialności, troski. Jest jeszcze jedna sprawa, na którą chciałbym zwrócić uwagę. Dosyć niepoważnie wyglądają osoby, które pokonują wiele kilometrów – duże odległości, aby tylko skorzystać ze spowiedzi świętej u „swojego księdza”. Takie spotkania od czasu do czasu mogą mieć miejsce, ale naturalne jest to, aby spowiednik i kierownik duchowych był na przysłowiowe „wyciągnięcie ręki”.

ks. Kazimierz Dawcewicz