Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (31F)

I. Miłość Kościoła nie żąda od nas romantycznych uczuć. Domaga się jedynie, abyśmy dostrzegli żyjącego Chrystusa pośród Jego ludu i pokochali ten lud tak, jak pragniemy pokochać samego Chrystusa. Ta prawda obowiązuje nie tylko „maluczkich” – ubogich, uciśnionych, zapomnianych – ale przede wszystkim tych „wielkich”, piastujących ważne i doniosłe urzędy w kościele.
Oznaką miłości Kościoła jest chęć spotkania się z Jezusem, niezależnie od tego, jakie jest nasze miejsce w tej wspólnocie i jakie w nim spełniamy zadania czy urzędy. Taka miłość nie oznacza akceptacji ani zgody na wszelkie zachowania chrześcijan czy głoszone przez nich idee. Przeciwnie, nieraz trzeba będzie przeciwstawić się tym, którzy chcą ukryć przed nami Chrystusa. Obojętnie, czy się przeciwstawiamy lub wyrażamy zgodę, krytykujemy albo chwalimy, nasze słowa i czyny tylko wtedy zaowocują w pełni, o ile wypływać będą z serca szczerze kochającego Kościół (Henri J.M. Nouwen, Chleb na drogę, Bytom 2001, s. 331).

Spotkać Chrystusa w Kościele, wydaje się to dla większości z nas takie oczywiste i takie proste. Ale w czasach nam współczesnych, takie oczywiste to nie jest. Coraz częściej słyszymy – może i sami spotykamy liturgicznych innowatorów – którzy w czasie odprawiana Mszy świętej wyprawiają przeróżne „cuda”. Chcą za wszelką cenę przypodobać się wszystkim. Jak mówią: wypada „zainteresować ludzi”, znudzonych ową tradycyjną liturgią. Tylko, że w takim liturgicznym przekazie rzadko pojawia się Chrystus, uwaga raczej zwrócona jest na osobę duchownego.
Inna kwestia, na którą warto także zwrócić uwagę, to sposób głoszenia słowa Bożego. Słyszymy kaznodziejów, którzy uciekają od słowa Bożego, nauki Kościoła. Oddają się rozpowszechnianiu swoich poglądów, zajmują się nowinkami teologicznymi. Wylewają w tym czasie swoje żale, pokazują frustracje wynikające ze zmęczenia bycia duchownym, bycia rozczarowanym sposobem przeżywania swojego powołania.
Co wtedy powinniśmy zrobić? Jak w takich zastanych sytuacjach mamy się zachować? Kierując się miłością do Kościoła, troską o zgodność z tradycją Kościoła, mamy prawo przeciwstawić się takim zachowaniom. Kiedy trzeba – jak zachęca nas cytowany autor – wypada pochwalić, albo skrytykować; mamy prawo powiedzieć nie głoszonym nowinkom, …! Trzeba pokręcić z niezadowoleniem swoją głową, oznajmiając, że to pójście w nie najlepszą stronę.
Pamiętajmy, należymy do Kościoła, jesteśmy w Kościele po to, aby spotkać tam Chrystusa. I ową radością spotkania zmartwychwstałego Pana dzielmy się z innymi.

II. Spoglądam na leżącą przede mną gazetę – to tygodnik. Nie będę podawał tytułu, bo to mało istotne. Ale sam tytuł artykułu, który przed chwilą przeczytałem jest ważny: „Cicha apostazja celebrytów”. Czego on dotyczy? Słyszymy czasami o głośnych apostazjach – rozgłaszanych całemu „katolickiemu i nie tylko światu”. Te opisywane przez autora są ciche, one istnieją w zachowaniach, wyborach, wyrażanych opiniach. „Nie będę chrzciła dzieci, bo sakramenty Kościoła zamykają czakry”. „Większość moich koleżanek i kolegów nie chce mieć nic wspólnego z Kościołem katolickim, bo księża to pedofile”. Aktorzy, tancerze, mówią o czakrach, ktoś tam medytuje nago na Bali.
Energie, wibracje, czakry, czakramy. Na to nawraca się część polskich celebrytów. W paśmie śniadaniowym jednej ze stacji telewizyjnych miła wróżka tłumaczy moc „gwiezdnej wody”. „Można zostawić na parapecie, na balkonie otwartą butelkę z wodą. Do niej łyżkę soli i srebrną monetę. Niech te gwiazdy, niech ta energia tam wpada. Zakorkować i mieć do wszelkiego rodzaju białych rytuałów” – radzi. „Jak chronić swoje pole i blokować negatywną energię innych? Naukowe dowody woodoo i medytacja róży” obejrzało już ponad milion ludzi. Nawoływanie do korzystania z jakichś energii, poczuj moc przypływu czakr, oto świat wybranej „nowej wiary”.
To tylko niektóre teksty, jakie można znaleźć na różnych internetowych stronach. Czytając je w sposób bardzo łatwy rozpoznajemy, że nie mają one nic wspólnego z chrześcijaństwem. Są one wrogie katolicyzmowi, to nic innego jak głoszenie nihilizmu moralnego. Przykrywką do tego jest jakaś duchowość, której owi ludzie szukają. Trzeba nam wiedzieć, że nazywanie jakiegoś rytuału białym, różowym, …, nie zmienia faktu współpracy takiego człowieka ze złym duchem.
Czytając o takich praktykach, o odejściu wielu osób od Kościoła, wypada się takimi faktami zasmucić. Ale z drugiej strony, to dla nas osób wierzących zachęta do tego, aby w wyznawaniu wiary w Pana Jezusa być człowiekiem gorącym. „Wiarę zabija obojętność, a w powstałą pustkę wślizgują się obrażające rozum wierzenia”. Pokażmy zatem prawdziwą wiarę!

III. W trzecim punkcie tego rozważania chcę zatrzymać się zupełnie nad czymś innym. Zostawiamy współczesne pogaństwo! Na stronie internetowej jezuitów „DeOn” przeczytałem informację, że klerycy jednego z seminariów duchownych, idąc na codzienną Mszę świętą przechodzą przez cmentarz. Ktoś teraz zapyta dlaczego to robią? Co znów wymyślili ich przełożeni? Przekaz tej drogi jest bardzo prosty! Na tym cmentarzu pochowanych jest pięćdziesięciu księży, którzy zostali zabici przez kartele narkotykowe.
Taka sytuacja ma miejsce w Meksyku. Od 2002 roku do teraz właśnie tylu duchownych zostało tam zabitych. Były to śmierci przypadkowe, to znaczy, znaleźli się w miejscu gangsterskich walk. Ale wiele innych było zaplanowanych. Ksiądz stanął w obronie wykorzystywanych ludzi, jawnie wyrażał swoje zdanie na temat przestępczej działalności takich czy innych organizacji zajmujących się handlem narkotykami. Niektórzy z tych duchownych, uważani są przez wiernych za męczenników! Trzeba też wiedzieć, że bardzo często policja na takie sytuacje nie reaguje. Zajmuje się tylko spektakularnymi śmiertelnymi egzekucjami.
Wstąpienie do seminarium duchownego w takim regionie, gdzie żądzą kartele narkotykowe, wymaga wiary w Pana Boga, miłości do ludzi, wielkiej odwagi. To codzienne przejście przez cmentarz ma także przypominać, co może stać się udziałem tych wszystkich, którzy zdecydują się przyjąć święcenia kapłańskie. Bycie z ludźmi, bycie dobrym pasterzem owczarni Chrystusa sprawia, że pasterz powinien być przygotowany na oddanie życia za swoje owce (zob. J 10, 11).
W imię postępu, „oświecenia”, choćby w naszej Polsce ludzie rezygnują z przynależności do Pana Jezusa, do Kościoła. Wybierają „religijne zachowania”, które ośmieszają ich rozum. Za to w innej części świata, młodzi ludzie wybierają stan kapłański – narażając przy tym swoje życie – aby służyć Chrystusowi Panu w Kościele rzymskokatolickim!

ks. Kazimierz Dawcewicz