Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (26F)

I. Nasza wiara w Boga, który zesłał nam Syna, by stać się „Bogiem z nami”. Który wspólnie z Synem posłał nam potem Ducha Świętego, by stać się „Bogiem w nas”, nie będzie ani pełna ani szczera bez wiary w Kościół. Kościół jest tym prawdziwym ciałem, wspólnotą ludzi, przez którą Bóg pragnie objawić nam Swoją miłość ku nam. Tak jak zaskakujące może się nam wydawać, że Bóg zapragnął stać się człowiekiem w ciele młodej dziewczyny, gdzieś w nieznanym miasteczku na Bliskim Wschodzie, dwa tysiące lat temu, podobnie zaskakującym wydawać się może, iż Bóg nadal pragnie kontynuować i przedłużać Swoje dzieło zbawienia we wspólnocie ludzi, nieustannie dyskutujących, kłócących się między sobą, uwikłanych w walki o wpływy i sprzeczających się. Tymczasem wiara w Chrystusa jak i wiara w Kościół są dwiema stronami, obliczami tej samej wiary. Wydaje się to zaskakujące i niewiarygodne, lecz pozostaje absolutnie Boskie (Henri J.M. Nouwen, Chleb na drogę, Bytom 2001, s. 325).
Co mamy o tych słowach myśleć? Jak je potraktować? Po prostu trzeba je przyjąć, jako dopowiedzenie do pierwszej części rozważania z artykułu 25F. „Wierząc w Boga, …, w Jezusa Chrystusa, …, w Ducha Świętego, wierzymy w „Kościół Powszechny”. Otrzymujemy tu i teraz nową porcję informacji przypominającą nam, że Bóg zapragnął stać się człowiekiem w ciele młodej dziewczyny, dwa tysiące lat temu. Zaskakujące jest także to, że nadal chce On kontynuować dzieło zbawienia we wspólnocie ludzi – a ta wspólnota to nasz Kościół!
To dzieło zbawienia trwa nadal, obojętnie czy do naszych kościołów na niedzielną Eucharystię będą przychodzić miliony osób, czy też nieduże grupki katolików, to dzieło będzie trwać aż do skończenia świata. Jest to zaskakujące i niewiarygodne, ale tak działa miłość Pana Boga. On nie opuszcza swojego Ludu, nawet wtedy, kiedy błądzi, grzeszy, pyszni się i wynosi. Posyła wtedy uczniów i proroków na te czasy, aby przypominali ludziom do czego zostali stworzeni i powołani.

II. Z uśmiechem na twarzy, ale także z pewnym smutkiem czytam od czasu do czasu, takie oto informację: „Teściowe o tych imionach są najgorsze; Mężczyźni o tych imionach są najlepszymi mężczyznami, mają cudowny charakter; Kobiety o tych imionach są inteligentne”. Nie będę podawał imion tych teściowych, mężczyzn, kobiet, bo i po co. Zastanawiające jest jednak to, że takie informacje pojawiają się na stronach internetowych systematycznie. Co to oznacza? A no to, że pewna grupa osób tym się interesuje, przykłada jakieś znaczenie to tych informacji.
Jak na to mamy patrzeć my chrześcijanie? Czy należy przykładać jakieś wielkie znaczenie do tego, że ktoś posiada takie czy inne imię? Szukając odpowiedzi na te pytania, trzeba zawsze pamiętać o naszej wielkiej godności bycia dzieckiem Pana Boga. Imiona są nam nadawane przez rodziców, kierują się oni przeróżnymi motywacjami i intencjami. Modą, pięknem danego imienia, dobrymi wspomnieniami ze spotkań z osobą, która nosiła takie imię. Wreszcie część imion nadawanych dzieciom ma za zadanie upamiętnić pradziadków, dziadków, ciotki i wujków. Niektórzy rodzice zwracają uwagę na patrona, to znaczy czy w Kościele jest święty o tym imieniu.
Czy zatem takie czy inne imię, ma wpływ na nasz charakter, na naszą inteligencję? Czy jesteśmy z góry „skazani” na to, że ktoś będzie inteligentny, ktoś złośliwy, wredny, …? Rodzimy się w różnych rodzinach, genetycznie dziedziczymy pewne cechy. Charakter jednak „nabywamy” w trakcie życia. Nie jesteśmy skazani na bycie złym, wrednym, złośliwym tylko dlatego, że posiadamy jakieś imię. Człowiek jest wszystkim z wychowania, tak głosi jedno z podstawowych praw pedagogiki. Prawdą jest także to, że z upływem lat możemy to wszystko, co otrzymaliśmy w rodzinie rozwinąć w dobrą stronę. Ale możemy to wszystko odrzucić, zaczynając później kształtować wszystko na swoją modłę.
Pamiętajmy! Nadane nam imię na chrzcie świętym nie skazuje nas na bycie złym, wrednym, nieznośnym. To życie nas takimi czyni, przy naszym udziale, także i przy udziale innych osób. W czasie chrztu świętego, kiedy wypowiadane było nasze imię i słowa: ja ciebie chrzczę w imię Ojca, i Syna i Ducha Świętego, staliśmy się dziećmi samego Boga. Niech ta prawda bycia Jego dzieckiem stale nam towarzyszy, kształtuje nasze życie – nasz charakter też!

III. Przeżywany czas Wielkiego Postu sprawił także, że wiele osób na swoich blogach, stronach internetowych, zapisało swoje uwagi i spostrzeżenia o tym, jak najlepiej przeżyć te dni. Na stronie internetowej „Deon” znalazłem ciekawe wskazania Marty Łysek. Nie będę cytował jej artykułu, ale przytoczę tytuł: „Te pięć rzeczy odpuść sobie w Wielkim Poście”. Co mamy odpuścić? Odpuść sobie perfekcjonizm; odpuść przymus bycia na bieżąco; odpuść nieudane relacje; odpuść sobie wybranie duchowych „lepszych kąsków”; odpuść lenistwo.
Na pierwszym miejscu została umieszczona zachęta, aby odpuścić sobie perfekcjonizm. Dlaczego to takie ważne? Chcemy dobrze wykonywać swoje obowiązki i zadania jakich się podjęliśmy. Ale z różnych przyczyn, w to wszystko wkrada się u niektórych osób chęć wykonania tego wszystkiego idealnie. Potocznie czasami mówi się: „zrobione, że mucha nie siada”. Kiedy takie słowa wypowiada się od czasu do czasu, to jeszcze nic złego. Gorzej jest kiedy takie słowa chcemy wypowiadać zbyt często, nawet każdego dnia. Z upływem czasu takie zachowanie może być męczące dla danego człowieka. Ale jeszcze bardziej dostają w skórę, cierpią, osoby będące obok, bywają oskarżane o niechlujstwo, niedołęstwo. Pojawiają się kłótnie, kryzysy małżeńskie.
Pragnienie wykonywania czegoś dobrze nie jest złe, ale trzeba pamiętać, że nasza ludzka natura się męczy, zniechęca, nuży. Wykonując swoje codzienne zobowiązania doświadczamy jak daleko jest nam do perfekcji. Mimo to, dane zadania są wykonane, czegoś konkretnego dnia będzie mniej. Ale to wszystko zostanie nadrobione w lepszym czasie. Perfekcjonizm jest też czynnikiem niebezpiecznym dla życia duchowego. Czasami jest nam trudno opanować rozproszenia na modlitwie, towarzyszy nam brak duchowej chęci. Jeżeli to często się powtarza, taka osoba doświadcza wielkiej pokusy, aby modlitwę sobie odpuścić. „Ja nie nadaje się do tego” – mówimy. Za takimi słowami pojawia się uczucie gniewu, zazdrość. Innym to na modlitwie wszystko wychodzi. Tak przynajmniej zewnętrznie wygląda. Często jest zupełnie inaczej – ale to już innym temat.
Tym na co chciałbym zwrócić jeszcze uwagę, to zachęta „odpuść przymus bycia na bieżąco”. Telefon w ręku, zerkanie na niego. Włączony Internet, to wszystko pokazuje innym, że ciągle coś czytamy. Gdybyśmy czynili to od czasu do czasu, takie zachowanie nie byłoby takie złe. Ale niestety mamy ciągłą łączność ze światem, czegoś nowego nieustannie szukamy. Chcemy coś nowego przeczytać tylko po to, aby nadążyć za innymi. Takiemu zachowaniu towarzyszy lęk, że nie będziemy na bieżąco w sprawach tego świata, będziemy wtedy inaczej postrzegani – gorzej.
Ale czy tak jest naprawdę? Czy włączony ciągle Internet i czytanie wszelkich informacji nas ubogaca? Po pewnym zastanowieniu się część z nas odpowie, że nie! Raczej nas uzależnia, ogranicza, zniewala. Pozwalamy się prowadzić, tym przeróżnym informacjom i wiadomościom na przysłowiowym sznurku. Nie potrafimy samodzielnie myśleć. Zapełniamy naszą pamięć śmieciami, mało znaczącymi informacjami. Tym samym zaniedbujemy duchowy rozwój, relację z Panem Bogiem.
Te pięć rzeczy odpuść sobie w Wielkim Poście: odpuść perfekcjonizm; odpuść przymus bycia na bieżąco; …Można stworzyć swoją listę z czego mam odpuścić w tym świętym czasie. Odpuszczając robimy tym samym należne miejsce Panu Jezusowi w naszym sercu!

ks. Kazimierz Dawcewicz