Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (22E)

I. Powroty do miejsc, w których kiedyś mieszkaliśmy, pracowaliśmy, bywają przepełnione pewną nostalgią, wspomnieniami. W ubiegłym tygodniu przez parę godzin przebywałem w Ostródzie. Idąc ulicami miasta w kierunku kościoła, w którym za półtorej godziny miałem odprawić Mszę świętą pogrzebową, wspominałem swoje dawne tam „chodzenie”. Zajrzałem do kościoła na ulicy Sienkiewicza, gdzie przez sześć lat odprawiałem Mszę świętą, spowiadałem, chrzciłem dzieci, głosiłem homilie. Następnie znanymi sobie ulicami, zbliżałem się metr po metrze do celu wędrówki. Idąc ulicą Żeromskiego, przypomniałem sobie jak z różańcem w ręku wędrowałem w niedzielę do szpitala. Na chwilę zatrzymałem się na cmentarzu żołnierzy radzieckich, aby później ulicą Chrobrego dojść do kościoła świętych Franciszka i Hiacynty.
Czytelnik tego tekstu może powiedzieć, to nic wielkiego przecież. Wszyscy wracamy do miejsc, które kiedyś były nam bliskie. Jest w tym stwierdzeniu pewna racja. Ale ja chciałbym zwrócić uwagę na coś zupełnie innego. Przepracowałem w Ostródzie jako wikariusz w Parafii Niepokalanego Poczęcia NMP sześć lat. Starałem się jak najlepiej wypełniać swoje zadania i obowiązki: księdza, katechety, przewodnika pielgrzymek pieszych. Na tamte czasy byłem w Ostródzie osobą znaną.
Właśnie na ową znajomość chciałbym teraz zwrócić uwagę. Kiedy w tamte piątkowe przedpołudnie spacerowałem po mojej Ostródzie, nikt z mijających mnie osób się nie zatrzymał, nikt mnie nie rozpoznał. Tak, tak, ludzie spoglądali na mnie, byłem ubrany na czarno, może się domyślali, że oto idzie ksiądz – tylko, ale może aż tyle. No przepraszam, jedna z mijających mnie Pań uśmiechnęła się do mnie i powiedziała szczere: szczęść Boże. To wszystko, co mnie wtedy od ludzi spotkało.
Nie odczuwałem w sobie złości, jakiegoś gniewu, że ja tu kiedyś tak gorliwie pracowałem, a tu taka wdzięczność. Od mojego wyjazdu z Ostródy (1991 r.) minęło 29 lat. Ja się zmieniłem, ludzie się zmienili, księży w tym mieście pracowało po mnie dosyć dużo. Dlatego nie dziwi mnie to, że mogę teraz chodzić nierozpoznany po tych ulicach. Ta sytuacja uświadomiła mi coś jeszcze. Pokazała, że wypada mieć pewien dystans do siebie. Pokładamy wiele nadziei w znajomościach, wszystko robimy, aby nas znano, chcemy mieć jak najwięcej znajomości. Chwalimy się nimi, ale po latach okazuje się, że to tak naprawdę mało znaczy.
Relacje z ludźmi są ważne – dobre relacje. Ale ciągłe zabieganie o nie, odciąga nas od sprawy ważniejszej – od życia wiecznego. Wykorzystałem to moje piątkowe doświadczenie później w homilii pogrzebowej. Kiedy stoimy obok trumny osoby zmarłej, jesteśmy ogołoceni, pozbawieni złudzeń. Wiem, że tajemnicę naszej śmierci odkładamy na później. Ale przed nią nie uciekniemy. Stąd warto do niej się przygotowywać, nie czekajmy na czas choroby, starości. Ale od teraz, od dzisiaj wypada nią się „trochę” zająć. Świadomość umierania nie powinna nas paraliżować, przerażać, zniechęcać do pracy. Wręcz odwrotnie, powinniśmy nasze zadania i obowiązki wykonywać bardziej ochotnie. Mamy cieszyć się życiem, spotykanymi ludźmi. Ale przy tej życiowej aktywności potrzebny nam jest też dystans do siebie, poczucie humoru. To sprawi, że przeżywając jak najlepiej swoje życie, zawsze będziemy pamiętali, że nasza ojczyzna tak naprawdę jest w niebie. Nie będziemy też mocno zdziwieni, że ktoś nas nie rozpoznał, minął nas jakby nigdy w życiu nas nie spotkał.

II. Przez nasze życie „przewinęło się”, przechodzi wiele osób. Jedni zostają, inni „znikają”, … Przyczyny rozstań, rozejścia, odejścia, bywają różne. Mimo takich historii, okazuje się, że starego kolegę, osobę kiedyś nam znaną, pewnego dnia możemy spotkać. Miejscem tego spotkania, może się stać sklep, restauracja, stadion, plaża. Ale także wspólne hobby, zainteresowania, mogą w tym pomóc. Coś takiego zdarzyło mi się niedawno. Parę lat nie widziałem kolegi, z którym w tym samym dniu i roku otrzymaliśmy święcenia kapłańskie w Olsztynie. Ale okazuje się, że takie niespodziewane i nieplanowane przez niego i przeze mnie spotkanie nastąpiło. Ale gdzie i kiedy?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Spotkaliśmy się w księgarni. On i ja interesujemy się historią. Kiedy wszedłem do ostródzkiego empiku, swoje kroki skierowałem w stronę regałów z napisem „Historia”. Zauważyłem, że ktoś tam przegląda książki. Kiedy znalazłem się bliżej, zaczęliśmy uważnie sobie się przyglądać – byliśmy w maskach – aby po chwili wypowiedzieć swoje imiona. Niespodziewane spotkanie nas ucieszyło, chwilę porozmawialiśmy. No i … każdy poszedł w swoją stronę.
Chciałbym w tym miejscu powiedzieć, że dobre zainteresowania, mogą stać się zaczątkiem dobrych nowych znajomości. Ale też jak w moim przypadku, także miejscem spotkania po latach.
Niektórzy z nas źle znoszą „znikanie” tak zwanych dobrych znajomych ze swojego życia. Staje się to okazją do użalania się nad sobą, doszukiwania się winy. Zamiast przyjąć, że tak bywa, to my rozdrapujemy sumienia. Szukając winy, oskarżając siebie i osoby kiedyś nam bliskie.
Spokojne przyjęcie takich wydarzeń sprawia, że w następnych latach, przy otwarciu się na Pana Boga i ludzi, otrzymujemy nowe znajomości. Możemy je otrzymać we wspólnocie kościelnej, w trakcie wyjazdu na rekolekcje, uczestnicząc w konferencji. Każdy z nas czegoś podobnego doświadczył, warto tylko uważnie się przyjrzeć. Wtedy uświadomimy sobie, że z czasów młodości kolegów i koleżanek mało przy nas zostało, albo wcale. Ale teraz „jacyś” ludzie nadal są obok nas. Nie uświadamiając sobie tego do końca, uczestniczymy w pewnym cudzie obdarowywania.
To obdarowanie może dokonywać się w różnych miejscach: w kościele, we wspólnocie, na koleżeńskim ognisku, imieninach, … No i w księgarni także … choćby przy napisie „Historia”.

III. Ciężko przeżywamy czas czekania i zastanawiania się, że za przysłowiową chwilę coś w naszej głowie się „pojawi”. Wtedy jakąś mądrość powiemy, opiszemy, no i cały „świat” będzie nią zachwycony. Coś podobnego przeżywam w tej chwili ja, siedząc przed komputerem. Co tu mogę napisać – zastanawiam się i pytam siebie samego. Bywają takie sytuacje, że nic …pustka w głowie. Ale może to właśnie „nic” powinno być wskazaniem. Kiedy wybieramy się na jakieś spotkanie, wizytę towarzyską, niektórzy z nas układają plan takiego spotkania. W wyobraźni tworzymy obraz kolacji, wymyślamy tematy rozmów. Możliwe, że tak trzeba. Ale w tej chwili – kiedy myślę sobie o tym „nic”– dochodzę do wniosku, że takie chwile są nam bardzo potrzebne. Potrzebujemy czasami myślowego spokoju, potrzebujemy uspokojonej wyobraźni, pamięci.
Tak potrzebujemy, ale pewna część z nas takich sytuacji się boi. Myśli z lękiem, że wtedy coś złego z nim będzie się działo. Spokój myśli, spokój wyobraźni, o niczym złym nie świadczy. Raczej może stać się tak bardzo wyczekiwanym czasem wypoczynku, wzięcia głębszego oddechu. Może być to dobra okazja, aby zachwycić się otaczającym światem, widokiem ludzi przechodzących obok. To przecież dobry czas odpoczynku dla naszego zmęczonego ciała, ale też i psychiki.
Brak zaczepnych myśli, uspokojone emocje, akceptacja cicho krzątających się w domu osób, to piękne doświadczenie miłości siebie i bliźniego. Warto to sobie uświadomić, warto takim doświadczeniem się ucieszyć. A co najważniejsze, wypada za taki stan ducha Panu Bogu podziękować. Zachwyćmy się także cichą obecnością Jego aniołów w naszym życiu, którzy nam zawsze towarzyszą, którzy nas chronią i pomagają w radościach i trudach codzienności. A przede wszystkim pomagają nam, w osiągnięciu celu naszej ziemskiej wędrówki – jakim jest zbawienie.

ks. Kazimierz Dawcewicz