Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (16E)

I. Chyba źle znosimy panujące teraz upały – przynajmniej ja. Niby pragnęliśmy słońca, ciepłych dni, ale kiedy to się wszystko pojawiło, to wraz z nimi pojawiło się też marudzenie. Jest ono częścią naszego życia, chyba nikt z nas nie zaprzeczy, że czegoś takiego doświadcza. Każdy wiek ma do tego „prawo”, chociaż osoby „starsze” doświadczają takich zachowań częściej – mówię to … uśmiechając się teraz do siebie. No ale tacy już jesteśmy, tacy bywamy, tacy się stajemy. Ale czy można z tym coś zrobić? Czy można zmienić takie nastawienie? Bo przecież może ono stać się trudne do zniesienia dla ludzi mających z nami kontakt.
Szukając odpowiedzi na te pytania, trzeba powiedzieć, że pewien wpływ na zmianę takiego marudnego zachowania posiadamy. Pracę nad zmianą tego typu postaw, powinniśmy rozpocząć od uczenia się wdzięczności, podziękowania. Jesteśmy przecież pięknie obdarowani, to wszystko co mamy, kim jesteśmy, zostało nam dane. Tak, wykonaliśmy pewną pracę aby to wszystko powiększyć, ale przecież jest w tym także ukryta praca innych osób. Nie licząc rodziców, warto wspomnieć o nauczycielach, wychowawcach, księżach, siostrach zakonnych. Nawet osoby postronne, które tylko z boku obserwują nasze życie, także mają coś swojego w tym obdarowaniu.
Postawa wdzięczności, uwielbienia, dziękczynienia Panu Bogu, to dla człowieka dobry sposób, na zmianę ciągłego narzekania i rozczarowania. Trzeba też pamiętać, że w relacji do Boga pewne obdarowania, mogą być dla nas zaskoczeniem. Możemy nie być dobrze przygotowani do takich doświadczeń. Wtedy może pojawić się panika, niepewność. To co nowe zaskakuje, w każdej dziedzinie życia, a tym bardziej w doświadczeniu miłości naszego Pana.
Marudzenie, narzekanie, nie jest tutaj wskazane. Wypada zatem taką „wiedzą” z kimś się podzielić. O pewnych duchowych doświadczeniach, podobnych do tych przeżywanych przez nas, możemy coś przeczytać. Znajdujemy takie informacje w przeróżnych książkach, konferencjach. Tam także zawarte są rady i polecenia, co mamy z tym zrobić, jak żyć. To jednak na dłuższą metę, może nie wystarczyć. W takim postępowaniu znajduje się pułapka pobłądzenia. Nigdy – w życiu duchowym – nie można być lekarzem samego siebie. Ocena pewnych duchowych wydarzeń, powinna być poddana ocenie Kościoła, osobom (kierownik duchowy, spowiednik), które posiadają znajomość teologii, psychologii. Zachowają pewien dystans, przy okazanej empatii. Będą to znaki mówiące, że jesteśmy w dobrych rękach.
Trzeba jednak pamiętać, że bycie w takich „rękach”, automatycznie nie sprawi, że przestaniemy na swój los narzekać. Nie zawsze będziemy tym duchowym stanem zachwyceni. Bo przecież przeróżne pytania, trudny okres czekania, mogą boleć. Ale będzie to zupełnie inny czas, będą wypowiadane wtedy inne „marudne” słowa. Nie jesteśmy w stanie porównać tego czego doświadcza człowiek głębokiej wiary z tym, co odbierają ludzie skupieni na ziemskich sprawach. Nawet te upały, na które teraz przez parę dni narzekamy dzisiaj jeszcze są, ale przecież za chwilę miną. Z nimi też minie, upalne marudzenie. Miłość Pana Boga przemieniająca nasze serca, będzie trwać na wieki!
Na koniec wracając jeszcze do owego marudzenia. Przypomniałem sobie, że wiele lat temu, od ekspedientki w sklepie usłyszałem: każdy od czasu do czasu musi sobie trochę ponarzekać. Zatem narzekanie, marudzenie, było, jest i będzie. Wypada jednak zrobić wszystko co w naszej mocy, aby nie było ono dla innych osób, aż tak bolesne!

II. Chodzenie to dar i przywilej, bywa on przez nas nie zawsze doceniany. Chyba, że spotykamy kogoś kto go stracił, wtedy dopiero tak naprawdę wiemy co posiadamy. Dlatego trzeba dziękować Panu Bogu za to, że nasze nogi mogą nas zaprowadzić gdzie chcemy. Okazuje się jednak, że można także chodzić po wodzie. Na kartach Ewangelii takie wydarzenie opisał święty Mateusz (zob. 14, 22-33). Piotr na polecenie Pana Jezusa – na środku jeziora – wychodzi z łodzi i wbrew rozumowym przesłankom idzie, nie tonie. Jeszcze parę lat temu, gdyby ktoś mu powiedział, że będzie chodził po jeziorze, to zapewne kazałby mu się stuknąć w czoło. On rybak dobrze wiedział, czym grozi takie zachowanie.
Chyba nikt z nas na środku morza, jeziora, nie odważyłby się wyjść z łódki, żaglówki, aby zacząć po nim chodzić. Ile trzeba mieć wiary, aby wyjść z łodzi, aby gołą stopą dotknąć wody. Piotr miał niesamowitą wiarę, opuścił łódź i poszedł w stronę Jezusa. Widząc jednak dużą falę przeląkł się jej, osłabł w tym zapale wiary, zaczął tonąć. Zaraz też słyszy wyrzut Mistrza: „Czemu zwątpiłeś, małej wiary”.
Czytając ten fragment, rozważając owe wydarzenie, czynimy to, z pewnym zawstydzeniem. Bo skoro Piotr idący po wodzie, …, zasłużył na naganę Chrystusa Pana – jako człowiek małej wiary – to co dopiero mamy powiedzieć my. Co Pan Jezus powiedziałby o naszej wierze? Przecież łamie się ona już na widok przeróżnych małych fal. Załamuje się pod wpływem przeczytanej książki, artykułu w gazecie, krytykującego życie Kościoła, osób duchownych. Ulega zachwianiu pod wpływem groźnego wzroku proboszcza w kancelarii, usłyszanych ostrzejszych słów w konfesjonale w trakcie sakramentu pojednania. Jedno silniejsze negatywne uczucie, trudne doświadczenia, które na nas spadają, wywołują uczucie zagniewania, skutkujące rozbratem z Kościołem. Zatem daleko nam do wiary Piotra, opuszczającego na słowa Pana Jezusa łódź i idącego po wodzie.
To wydarzenie na jeziorze, zawiera jeszcze jedno ważne dla nas przesłanie. Mówi, o potrzebie wytrwania. Wiele osób stać na podjęcie wielkich zadań, ale nie stać ich na wytrwanie do końca. Gdzieś po drodze zaczynają tracić entuzjazm. Podobnie bywa też u nas, fala krytycznych słów, patrzących z niechęcią oczu, sprawia że rezygnujemy z czynienia – zaplanowanego uprzednio – dobra. Takie zachowanie pokazuje, naszą małą wiarę!
Wiara to wielki skarb, ale ten skarb wiary musi być codziennie umacniany. Aby mogła ona pokonać przeróżne trudności! Bo jeśli nie będzie wzrastać, to będzie słabnąć, maleć, aż wreszcie zaniknie. Wielu z nas wiarę otrzymało od rodziców. To oni w wierze nas wychowali, to oni sprawili, że nią „oddychaliśmy”, wchłanialiśmy jej zasady. Nie zastanawiając się nad tym, że posiadamy wielki dar. Zapomnieliśmy też, że jest ona łaską. Dlatego, aby mogła wzrastać, trzeba o nią prosić. Prośba jednego z apostołów: „Panie, przymnóż nam wiary”, powinna być przez nas często wypowiadana!
Człowiek, który nie troszczy się o wiarę bardziej niż o zdrowie, o chleb, o to, w co ma się ubrać – utonie w wirach tego świata. Potężna jest przecież jego otchłań, która ciągle grozi nam wchłonięciem (por. ks. E. Staniek, Homilie na niedziele i święta, Kraków 2003, s. 105-106).
Dlatego nie powinniśmy przestawać wołać: „Panie, przymnóż nam wiary”! Abyśmy każdego dnia życia, mogli spełniać wolę Boga, naszego Ojca. Abyśmy każdy dzień przeżywali z odwagą i zawsze szli w towarzystwie pokornego i łagodnego serca naszego Zbawiciela.

III. Obchodząc swoje „święta” takie jak imieniny, urodziny, jesteśmy bardzo mocno skupieni na sobie. Otrzymywane w tych dniach życzenia, przypominają nam, że jesteśmy dla kogoś kimś „potrzebnym” i ważnym. Takie dni to dobra okazja, aby uświadomić sobie, że nasze „pojawienie” się na tym świecie nie było dziełem przypadku. Chciał tego Pan Bóg, chcieli nasi rodzice, którzy uczestniczyli w dziele stwórczym naszego Pana i Boga. Co można powiedzieć w takim razie o nas? Czy od nas coś zależało? Odpowiedź na te pytania jest krótka. Od nas w tym dziele nic nie zależało! Dobrze jest to sobie uświadomić, kiedy przeżywamy teraz swoje życie. Kiedy tak mocno bywamy wpatrzeni w siebie, bywamy „napuszeni” swoją wielkością. Która niestety w różnych sytuacjach, potrafi dokuczyć innym osobom. Pamiętajmy, że pojawiliśmy się na tej ziemi nie po to, aby innych ludzi kopać, aby ich niszczyć. Ale jesteśmy tu po to, aby Pana Boga wielbić. Ta miłość do Niego, powinna objawiać się następnie w miłości samego siebie i drugiego człowieka.
Przeżywałem w dniu wczorajszym swoje kolejne urodziny, otrzymałem wiele życzeń. Dziękowałem za nie, dziękowałem za okazaną pamięć. Ale rano przypomniałem sobie także, że dla mnie to dobra okazja, aby pomyśleć w tym dniu intensywniej niż zwykle, o moich nieżyjących rodzicach. Bo to dzięki nim jestem tutaj, jestem w Dywitach. Jako ksiądz, proboszcz Parafii.
Tak sobie pomyślałem, że w tym dniu im też należą się podziękowania i moja pamięć. Modlę się za nich, pamiętam o nich każdego dnia. Jako znak mojej miłości do nich – w tym dniu urodzin – postawiłem przy ich fotografiach bukiet polnych kwiatów – zebranych rano nad jeziorem! Tak sobie teraz myślę, że wypada kwiaty stawiać przy ich zdjęciach znacznie częściej!
Czytelniku tego tekstu! Zachęcam Cię do podobnego zachowania, w takim dniu jak urodziny! Przypomnieniu sobie jak ważną rolę odegrali rodzice w naszym życiu!

ks. Kazimierz Dawcewicz