I. Pisałem już o bocianie, którego widziałem z okna pociągu. Okazuje się, że mogłem w dniu dzisiejszym (czwartek) jeszcze raz je zobaczyć. Wystarczyło tylko skosić trawę na łące obok jeziora, aby bociany znalazły tam drogę. Przyleciały w poszukiwaniu jedzenia. Nie było ich tam do tej pory pewnie dlatego, że przez miesiące rosła tam wysoka trawa. Uniemożliwiała im tym samym, poszukiwanie pokarmu. To nam pokazuje, że jesteśmy na siebie „skazani”. Bociany są nam potrzebne, ale i człowiek jest też im potrzebny. Dlatego zachęcam wszystkich, którzy mają gdzieś łąki, aby je kosić. Sam zapach skoszonej trawy – dla mnie to przypomnienie dzieciństwa – mówi o tym, że jest ktoś kto o nią dba. Ale za tą wykonaną pracą, kryje się jeszcze jedna ważna sprawa, to ta, że „przyciąga” do siebie innych – choćby bociany. Mam nadzieję, że inne zwierzęta i ptaki, znajdują też tam dla siebie tak potrzebny pokarm.
Pisząc o tym, przez chwilę sobie pomyślałem, że podobne zależności znajdują się i w naszym życiu. Bardzo mocno podkreślamy swoje prawa, oczekiwania. Dużo czasu poświęcamy na celebrowanie i pokazywanie siebie w jak najlepszym świetle. To jestem ja, proszę mnie podziwiać! Wszystko co posiadam, to dzieło moich rąk – mawiamy. Ale kiedy baczniej przyjrzymy się swojemu życiu, to dostrzegamy, że bez pracy innych osób nie jesteśmy w stanie dobrze funkcjonować. Tak, sami wykonujemy codzienne prace, zajęcia. Ale już od wyjazdu z domu, korzystamy z pracy innych osób. W sklepie biorąc jakiś produkt, później go kupując, korzystamy z obecności pracowników. Chleb, bułki, które jemy, w nocy ktoś przecież piekł – kiedy my spaliśmy. Można takie zależności mnożyć. Trzeba też sobie uświadomić, że moja praca jest także potrzebna dla innych.
W życiu duchowym, to my sami odpowiadamy na zaproszenie, które każdego dnia kieruje w naszą stronę Pan Bóg. Jego miłość, troska i czułość, nie zawsze bywają przez nas przyjęte. Kierują przecież nami i rządzą ludzkie odruchy, pragnienia, dopiero w chwili pewnego zatrzymania, uświadamiamy sobie skąd to wszystko pochodzi. Powinniśmy pokonywać każdy dzień naszego życia, mając świadomość Bożej obecności. Podobnych odczuć doświadczają także inne osoby. Czasami w ferworze ewangelicznego zapału zaczynają coś pisać, później to wydawać. W ten sposób ich duchowe poszukiwania i przeżycia, stają się wiedzą powszechną. Dochodzi nawet do tego, że po zapoznaniu się z nimi, utożsamieniu z tymi zagadnieniami, po paru latach uważamy, że ta wiedza, którą posiadamy, to moja własność.
Wszelka chrześcijańska literatura, książki pisane przez wieki, stają się takim kwitnącym przeróżnymi kwiatami polem. Wchodząc tam – biblioteki, księgarnie – bywamy zapraszani do wzięcia i czytania, czy też do kupienia tego co nas interesuje. Doświadczamy w ten sposób pomocy innych, korzystamy z ich pomocy. Czasami warto Panu Bogu, za takich ludzi podziękować. A posiadaną dzięki nim wiedzą, zacznijmy dzielić się z innymi.
Widok bocianów na łące obok dywickiego jeziora, był możliwy dzięki wykonanej uprzednio pracy. Została skoszona trawa, ptaki wiedzione instynktem znalazły tam pożywienie. No i ja spacerujący tego dnia, mogłem ucieszyć się ich widokiem. Wyszła z tego piękna układanka, nie psujmy tego! Ale dbajmy o to, aby inne osoby miały pożytek z naszej pracy, pomysłów, a przede wszystkim z naszych duchowych przeżyć i doświadczeń!
II. Zawarcie związku małżeńskiego, to wielkie wydarzenie dla narzeczonych, dla rodziny. Niestety bywa i tak, że po pewnym czasie niektórzy z nich się rozchodzą. Zakładają nowe rodziny – mówią, że w tym nowym związku są szczęśliwsi. Te rozejścia małżonków, to także praca dla Sądów cywilnych i rodzinnych. Ostatnio okazuje się, że coraz więcej pracy mają też Sądy kościelne, które są zasypywane prośbami o stwierdzenie nieważności zawartego uprzednio związku małżeńskiego. Jak to jest z tymi unieważnieniami? Czy naprawdę można uprzednio zawarty związek małżeński, pobłogosławiony przez Kościół unieważnić? Czy aby nie ma w takim procesie nadużyć? Czy można mówić o „rozwodach” kościelnych? Takich i jeszcze podobnych pytań można by jeszcze mnożyć, bo sam problem sprawia przeróżne fale komentarzy.
Piszę o tym także dlatego, że nie milkną echa zawarcia drugiego związku kościelnego, przez znanego polityka. Miejsce, obecność zaproszonych gości, wywołały ową falę komentarzy. Przechodząc już do samego zagadnienia, trzeba na początku tego punktu rozważania stwierdzić: w Kościele nie ma czegoś takiego jak rozwody! Kościół jednak ma prawo stwierdzić, na prośbę zainteresowanych osób, czy związek małżeński został zawarty zgodnie z prawem kościelnym? Czy nie zostały zatajone jakieś wiadomości odnośnie danej osoby, które mogły przyczynić się do tego, że takie małżeństwo się później rozpadło?
W każdej diecezji jest Sąd, który takimi przypadkami się zajmuje. W Kodeksie Prawa Kanonicznego znajdą się przeszkody zrywające w ogólności związek małżeński (kanony 1073-1082). Przeszkoda zrywająca czyni osobę niezdolną do ważnego zawarcia małżeństwa. Nie będę ich wymieniał, zainteresowanych odsyłam do Prawa Kanonicznego. Dlatego nie wypada się dziwić, że takie unieważnienia są udzielane. Przecież bywa różnie w trakcie przygotowania do małżeństwa. Jedna ze stron może oszukać drugą, może nie powiedzieć o swoich „trwałych problemach”.
Unieważnienie małżeństwa może dokonać się w różnym czasie. Zależy to przecież, od czasu złożenia prośby w Sądzie. Po stwierdzeniu nieważności, problemem dla innych może być to w jaki sposób zawiera się ponowny związek. Wiemy, że ludzie różnie takie sytuacje oceniają. Dlatego też wypada, aby z takich „drugich uroczystości” nie robić pokazu siły. Moim osobistym zdaniem powinien być zachowany tu pewien umiar: w stroju, w samym przyjęciu weselnym, w liczbie zaproszonych gości. Małżonkowie mają prawo z tego dnia się cieszyć, ale nie da się przecież zapomnieć, że to drugi ślub.
Zupełnie inaczej wygląda sprawa, kiedy mamy do czynienia z zawarciem drugiego związku małżeńskiego, a możliwość zawarcia powstała w wyniku śmierci męża czy żony. Czasami dzieci pozostałe z pierwszego związku, po zawarciu drugiego związku małżeńskiego zyskują matkę lub ojca.
Instytucja małżeństwa nadal jest bardzo ważna, trzeba widzieć w niej Boży zamysł działania. Ma być to miejsce dobrego przeżywania życia, miejsce gdzie dzieci będą miały właściwe – przepełnione miłością, dobrocią – środowisko do rozwoju i wzrostu. Jednak historia wielu małżeństw pokazuje, że z różnych przyczyn, tych dobrych intencji nie da się spełnić. Ktoś ukrył przed narzeczoną/narzeczonym przeszkody, które od samego początku czynią takie życie trudnym, a małżeństwo nieważnym. Dlatego wyroku Sądu biskupiego nie należy widzieć jako moralną machlojkę, ale jako pomoc okazaną drugiej stronie. Również jest to szansa na uporządkowanie spraw wynikających z wiary, w nowym związku małżeńskim. Jest to danie szansy, na dobre sakramentalne życie.
III. Pisałem w pierwszej części tego artykułu o naszym „uzależnieniu” od siebie nawzajem. Potrzebujemy siebie, choćbyśmy chodzili z głową w chmurach, a innych osób nie widzieli, to korzystamy z ich pracy. Okazuje się jednak, że jako ludzie żyjący tak postępowo, jesteśmy bardzo mocno uzależnieni też od pogody, deszczu, słońca. Przechodzących ostatnio przez Polskę wichur – czyniących wielkie spustoszenie. Co wtedy robimy? Jak się zachowujemy? Część z nas złości się na takie sytuacje i narzeka, nawet przeklina niegościnną pogodę. Przy takim negatywnym zachowaniu trzeba zatem dziękować, że jeszcze są i tacy, którzy w czasie kataklizmów błagają Boga o opiekę. Nadal liczą na Jego interwencje! Życie pokazuje nam, że potrzebujemy Jego pomocy – choć żyjemy już w XXI wieku.
Co by się stało, kiedy uczniowie zobaczyli by, że przed Panem Jezusem „siedzi około pięciu tysięcy mężczyzn nie licząc kobiet i dzieci” (zob. Mt 14,13-21), a oni tylko liczyliby na siebie. Takiej sytuacji, nikt z nas im pewnie nie zazdrości. A oto jeszcze zaskakuje ich sam Pan Jezus. Mówi do nich: „Wy dajcie im jeść”. Zostali wystawieni na próbę. Ale mimo wszystko Mu uwierzyli, tym samym stali się świadkami wielkiego cudu – rozmnożenia pięciu chlebów i dwóch ryb. Wszyscy zostali nakarmieni, a ku ich zdziwieniu, zostało jeszcze trochę ułomków chleba.
Tłumy ludzi wsłuchane w Chrystusa zostały nakarmione, my także doświadczamy radości, kiedy jesteśmy najedzeni, nakarmieni. Ale pamiętajmy, że człowiek to nie tylko ciało, ale i dusza, ona też potrzebuje pokarmu. Czytając ten fragment Ewangelii o rozmnożeniu chleba, nie możemy zapomnieć, że najpierw ci ludzie siedzieli godzinami przez Jezusem. Byli wsłuchani w Jego słowa. Siedzieli tak, aż do wieczora. Karmili swoją duszę!!!
Można być objedzonym, opitym, obwieszonym przeróżnym bogactwem, ale z drugiej strony można być duchowo biednym i głodnym. Można cieszyć się telefonami komórkowymi, tabletami, komputerami. Świat stoi przede mną otworem – krzyczymy! To wszystko powinno służyć nam – ale niespodziewanie odkrywamy, że to my temu wszystkiemu służymy. Zacytowana Ewangelia zaprasza nas do troski o ciało, ale – ale może przede wszystkim do troski o duszę.
Ta troska wyrażać się powinna w codziennej modlitwie, czytaniu i rozważaniu słowa Bożego, a także jak najczęstszym przyjmowaniu Komunii świętej – karmieniu się Ciałem i Krwią Pana Jezusa. Takie postępowanie wypływające z wiary sprawi, że wszelkie rzeczy będziemy robili tak, jakby wszystko zależało od nas. Ale całą ufność będziemy pokładać w Bogu! Jeżeli umiesz dobrze liczyć, to licz na siebie – tak czasami mawiają ludzie. A ja mówię: jeżeli umiesz liczyć, …, to liczmy na Pana Boga. On nas nie zawiedzie!
ks. Kazimierz Dawcewicz