Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (11E)

I. Już od wielu miesięcy obok mojego komputera leżą stare zdjęcia, które przy jakiejś okazji tam położyłem. Chyba miałem przekazać je mojej rodzinie, ale nie było dobrej okazji. Jak oni byli w odwiedzinach u mnie, to dało o sobie znać mocne zapomnienie. Dlatego nadal leżą i czekają. Kogo tam można zobaczyć? Bratanek i bratanica w towarzystwie Mikołaja. Na tej kupce znajduje się zdjęcie mojej mamy, no i moje – miałem wtedy chyba 15 lat. Czasami warto takim zdjęciom się przyjrzeć, pokazują one jak po cichu i szybko upływa czas. Przypominają, że byliśmy młodzi, a czas biegnący do przodu pokazuje, że przez te lata dokonały się w nas pewne zmiany. Zewnętrzne związane z naszym wyglądem, ale wewnątrz w sercu takie zmiany miały i nadal mają miejsce.
Nie da się zachować myślenia dziecka, kiedy ma się pięćdziesiąt, sześćdziesiąt i więcej lat. Kiedy zaczyna przybywać lat, zaczyna też przybywać nam nowych zajęć i obowiązków. Bywamy ustawiani w nowych rolach, powierza się nam nowe zadania. Obok nas także pojawiają się nowi ludzie, o których istnieniu jeszcze dwadzieścia lat temu nic nie wiedzieliśmy.
Na tym właśnie polega urok i piękno naszego życia. Ciągle jesteśmy zaskakiwani, obdarowywani, ciągle gdzieś zapraszani. To wszystko sprawia, że życie nabiera piękna. Kiedy „budzimy” się z tego zachwytu, czy przez pewne wydarzenia bywamy zatrzymani, wtedy robimy duże oczy. Pytamy! Jak to możliwe, – że już tyle przeżyłem lat? Czy coś ważnego w tym życiu zrobiłem? O czym będą pamiętać nasi bliscy i znajomi, kiedy zaczną nas wspominać?
W trakcie pogrzebowej Mszy świętej wygłaszałem homilię, w ręku trzymałem kartkę papieru formatu A4. Na niej rodzina zapisała najważniejsze wydarzenia z życia zmarłej matki. Ta zmarła osoba miała około 90 lat, ktoś teraz sobie pomyśli, że dwie strony kartki były zapisane małą czcionką, aby streścić tyle lat życia. A gdzie tam, wszystko zostało zapisane na jednej stronie. Jeszcze zostało trochę wolnego miejsca.
W trakcie życia w zasadzie każdy człowiek wkłada wiele siły, podejmuje przeróżne prace, aby jak najwięcej posiąść pewnych materialnych rzeczy. Kiedy przychodzi czas starości zaczynamy to wypuszczać z naszych rąk – zaczynamy oddawać. Tak w zasadzie, to rodzina nam to „odbiera”, bo to wszystko miało kiedyś przecież być ich. Mocno wtedy doświadczamy naszej zmienności i przemijalności. I znów powraca pytania, po co to wszystko …?
Nie będę na to pytanie odpowiadał, bo chyba każdy z nas ma swoje „stosy” zasobów, które zostawi. A tak naprawdę, to może się okazać, że nasze osiągnięcia, zostaną zapisane także na jednej stronie kartki. Daj Boże, aby była to A4, bo może się okazać i tak, że wystarczy znacznie mniejsza karteczka.
Jednak na koniec tego fragmentu rozważania chciałbym powiedzieć, że najważniejsze z całego naszego ziemskiego zaganiania i zapracowania, powinno być zupełnie coś innego. Świadomość, że kiedyś stanę się obywatelem nieba! Jeżeli tajemnica przebywania z Panem Bogiem na zawsze, towarzyszyła nam w ziemskim „zaganianiu”, to ze spokojem powinniśmy wypuścić z naszych dłoni to wszystko, co wypracowaliśmy. Bo z chwilą śmierci, do niczego nam się to już nie przyda.

II. Rano po spacerze (poniedziałek) przeczytałem fragment Ewangelii przypadający na dzisiejszy dzień – Mt 9,18-26. Do Pana Jezusa podchodzi ojciec – przełożony synagogi – i prosi o pomoc dla córki. W drodze do jego domu ma miejsce jeszcze inne wydarzenie. Oto chora kobieta dotyka płaszcza Chrystusa, owe dotknięcie przepełnione wiarą sprawiło, że została uzdrowiona. Za każdym razem kiedy czytam opis tego wydarzenia, przypominam sobie, że kilkanaście lat temu głosiłem rekolekcje wielkopostne – chyba w Giżycku – nawiązujące do tej sytuacji. Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie, że każdy z nas doświadczył dotknięcia. Gdy mówimy, że coś nas dotknęło, mamy na myśli wydarzenia, słowa, gesty, które w jakiś sposób nas wzruszają, poruszają nasze emocje. Wiemy, czym jest troskliwy i czuły dotyk – choćby naszej mamy – który usuwał czy jeszcze usuwa ból. Wiemy, czym jest mocny dotyk ojca, który daje poczucie bezpieczeństwa, daje pewność, tak bardzo potrzebną do życia (ks. Michał Kowalski).
O tym spotkaniu naszego Pana z ową kobietą cierpiącą na krwotok, pisali też Marek i Łukasz. Pojawiają się tam słowa mówiące o tłumie, który szedł za Jezusem. Ten tłum pragnął spotkania, możliwe, że także Jego dotknięcia.
Kiedy zgłębiamy takie teksty Ewangelii, trzeba zawsze pamiętać, że my także możemy takiego dotknięcia doświadczyć. Doświadczamy tego kiedy przyjmujemy Eucharystię, wtedy Jego dotyk rozchodzi się po całym naszym ciele. Owe dotknięcia mają miejsce, kiedy czytamy i rozważamy słowo Boże, przyjmujemy inne sakramenty. To wielka łaska dla nas ludzi, że tak obficie jesteśmy karmieni-dotykani.
Ale chyba istnieje problem, z którym wielu z nas nie potrafi sobie poradzić. Ten problem, to ciągłe narzekanie na „prześladujące” nas dolegliwości. W czym on zatem tkwi? Gdzie znajduje się źródło braku uzdrowienia? Jedną z odpowiedzi na te pytania znajdujemy w tej ewangelicznej scenie. Pan Jezus pochwalił ową kobietę, ale tak naprawdę pochwalił jej wiarę. Możliwe, że nam takiej wiary brakuje. „Jedziemy” przez życie jako chrześcijanie, kładąc wielki nacisku na tradycję. Wykonujemy pewne religijne gesty, wypowiadamy wyuczone słowa. Ale nie ma w tym głębszego zastanowienia, górę wzięła rutyna, wyuczony nawyk.
Aby z tego zamkniętego kręgu wyjść, trzeb zadbać o rozwój wiary. Zająć się zgłębianiem nauki Kościoła, oddać się czytaniu Ewangelii. Nie można też zapomnieć o prośbie, którą powinniśmy kierować do Pana Jezusa: Panie, przymnóż nam wiary! Każdego dnia starajmy się te słowa powtarzać! Wtedy ów wzrost wiary, zaowocuje także i u nas, nadprzyrodzonym, odczuwalnym i uzdrawiającym dotknięciem naszego Zbawiciela!

III. Jednym z problemów, który „spędza sen z oczu” niektórym osobom – a jest ich coraz więcej – jest ciśnienie tętnicze. Jego wzrost potrafi zdemolować nasze życie, zmienia je. Wnosi pewien niepokój, chociaż jest w tym też pewien element dobra. Po stwierdzeniu tego faktu, jesteśmy zaproszeni do zrobienia pewnego porządku w życiu. A ten porządek dotyczy jedzenia, używania soli. Zachęcani jesteśmy do stosowania diety, częstszego spaceru. A wszystko po to, aby owe ciśnienie utrzymywało się w normie. Ciekawe to wszystko, piszę o takich zwykłych przyziemnych sprawach. Ale nikt z nas nie ucieknie od tego. Nasze życie składa się z takich „zwykłych” spraw.
Troska o zdrowie należy do ważnych zagadnień naszej codzienności. Bo przecież różnie do tego jako ludzie podchodzimy. Cały wachlarz zachowań możemy tu przedstawić, od nadwrażliwców, aż po tych, którzy lekceważą wszelkie zdrowotne wskazania. W tym zagadnieniu dotyczącym naszego zdrowia, tak jak w innych, potrzebna jest odpowiedzialność, mądrość, otwartość na wszelkie rady, no i roztropne z nich korzystanie.
Zwykła sprawa „ciśnienia”, a jakże ważna. Stosowanie się do wskazań lekarza, pozwala żyć w miarę spokojnie i normalnie. Dobrze wykonywać swoje obowiązki i zadania. Okazuje się jednak, że owe „zwykłe życie” sprawia nam pewne trudności i kłopoty w innej dziedzinie. Chodzi mi o naszą relacje z Panem Bogiem. Po pierwszych chwilowych wzniesieniach czy nawet uniesieniach, przychodzi szarość. Takie „zwykłe życie”, które przez wielu z nas jest nielubiane i niedoceniane.
Kiedy takiego stanu doświadczamy – a jeszcze o zgrozo, trwa to dłuższy czas – wtedy zaczynamy nerwowo się rozglądać, biegać, zaczynamy szukać pomocy. Choćby w postaci prośby, aby ktoś odmówił nad nami jakąś nadzwyczajną modlitwę. Wielu z nas nie wie, że ten „trudny” ale i piękny czas, jest w życiu duchowym potrzebny. Dlatego tak „dziwnie” wtedy niektórzy z nas się zachowują! A jest on przecież czymś normalnym, stąd nie należy się go bać i przed nim uciekać. Pokazuje on głębię naszej wiary, głębię miłości do Pana Boga. W takim razie jak mamy wtedy się zachowywać? Nie należy niczego nowego i nadzwyczajnego szukać – odnośnie praktyki modlitwy. Potrzebna jest systematyczność, cierpliwość w rozważaniu słowa Bożego. Regularnie należy korzystać z sakramentów świętych. Łaska Boża, jako najlepszy terapeuta, porządkuje w tym czasie nasze wnętrze, przemienia je, ubogaca!
Taki „zwykły czas” może trwać krótko, ale może trwać w „nieskończoność” – przynajmniej tak nam się wydaje. Trwanie przy Bogu w tych dniach i latach, to oznaka silnej wiary i zaufania. Pamiętajmy zatem, że to sam Bóg wyznaczy czas, kiedy wprowadzi nas w inny świat duchowych doświadczeń. Trzeba spełnić tylko pewien warunek – pod żadnym pozorem nie można zrezygnować w takim „zwykłym czasie” z modlitwy!

ks. Kazimierz Dawcewicz