Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (11d)

I. Na wiele rzeczy człowiek w swoim życiu czeka. Jedni czekają na słońce, inni na deszcz. Jeszcze inni czekają na wiatr, pływając łodzią po jeziorze. Każdy z nas na coś czeka, czegoś oczekują. Kibice piłkarscy w Polsce już się doczekali nowego selekcjonera kadry, którym od 1 sierpnia będzie Jerzy Brzęczek. Widzimy w tym przypadku, że te oczekiwania zainteresowanych piłka nożną dosyć szybko zostały spełnione. Kiedy jednak patrzymy na inne sprawy te bardziej ważne, to ten czas oczekiwania na ich realizację, niestety się wydłuża. To dotyczy także naszej codziennej modlitwy, w czasie której kierujemy do Pana Boga przeróżne intencje i prośby. Czas upływa, lat nam przybywa, a my nadal czekamy. Są także chwile kiedy narzekamy, że Pan Bóg jest jakiś nierychliwy.
Czy tak jest naprawdę? Czy raczej trzeba przyjrzeć się naszej modlitwie? Możliwe, że wypowiadamy i kierujemy do Boga rozmaite prośby jak automat? A od tego przecież naszej modlitwy nie powinniśmy zaczynać. Trzeba najpierw uświadomić sobie, że trwamy w obecności Pana Boga, który jest kochającym Ojcem. Taki obraz powinniśmy posiadać, wtedy też inaczej będziemy do Niego się zbliżać w trakcie codziennej modlitwy. Z większą mądrością i rozwagą, będziemy też wypowiadali nasze prośby.
W takim razie jak mamy traktować modlitwę? Mamy przede wszystkim traktować ją jako spotkanie z Panem Bogiem! Spotykamy się z Nim nie po to, aby Go przebłagać. On zawsze pragnie naszego szczęścia, nie trzeba też Go przekonywać żeby nam błogosławił, On czyni to cały czas! Przecież jest kochającym Ojcem! Modlitwa jest po to, abyśmy to my się zmieniali. Modlitwa ma zmieniać nasze serca. Pamiętajmy, że dobrą modlitwą nie jest ta, w której zostaną wysłuchane wszystkie nasze prośby. Ale dobrą modlitwa jest ta, w której to my się zmieniamy. Kiedy wchodzimy w sposób myślenia Boga (ks. Janusz Mateja).
Nie rezygnujmy zatem z praktyki codziennej modlitwy. Nawet jeżeli czekamy na spełnienie się naszych próśb, wiele wiele czasu. Bądźmy wytrwali, pamiętajmy też, że każda chwila modlitwy, to spotkanie z Bogiem, który nas kocha. Jemu zawsze na nas zależy, nie poskąpi nam łask, które „kiedyś” sprawią cud naszej przemiany.

II. Przychodzący do kościoła ludzie w tym letnim czasie, przynoszą także ze sobą świat ubraniowej mody. Patrząc na fryzury niektórych osób, widać nowe fryzjerskie trendy. Okazuje się, że jesteśmy ulegli temu co jest piękne, temu co pachnie nowością, tym samym budzi zachwyt. Widząc tak ubranych ludzi, z takim nowoczesnymi fryzurami, pomyślałem sobie: „Co powinien zrobić Pana Jezus, abyśmy ulegli takiemu zachwytowi? Abyśmy zaczęli Go jeszcze odważniej naśladować?
Piszę o tym w kontekście niedzielnej Ewangelii (XV „B”), w której Chrystus wysyła dwunastu swoich uczniów, aby wzywali ludzi do nawrócenia, wyrzucali z nich złe duchy (zob. Mk 6,7-13). Wysyła ich po dwóch, bez dwóch sukien, bez trzosa. Te ubóstwo głosiciela miało im przypominać, że idą w imieniu Jezusa, a nie swoim. Trzeba podziwiać ich odwagę, która pomagała im spotykać się z obcymi ludźmi, wchodzić do ich domów, jadać z nimi. Ale najważniejszym elementem, który w tym zadaniu im towarzyszył, to zachwyt nad osobą Pana Jezusa, pamiętanie o Nim.
Jest to bardzo ważne, w kontekście naszego apostolskiego zadania. Bo przecież my także, jesteśmy zobowiązani do głoszenia Ewangelii Chrystusa. Nie możemy od tego uciec, używając przy tym różnych wykrętów. Wymawiając się, że ja nie potrafię mówić, nie nadaję się do tego, bo to i tamto mi przeszkadza. Ta lawina różnych spraw, zadań, które mamy do spełnienia, nie jest właściwym usprawiedliwieniem.
Szukając przyczyn tych ucieczek, od zadań i „prac” zleconych nam przez Mistrza z Nazaretu, trzeba z całą przykrością stwierdzić, że brak nam tej iskry zachwytu, który posiadali uczniowie kiedy patrzyli na Chrystusa, kiedy myśleli o Nim. Właśnie to sprawiło, że potrafi spełniać dzieło ewangelizatora. Żyjemy wiele wieków od tamtych czasów, ludzie tak jak wtedy tak i dziś, są spragnieni spotkania z autentycznymi świadkami Jezusa. Aby nim zostać potrzebne jest nam, codzienne spotkanie z Nim w Jego słowie. Dzięki temu będziemy jeszcze bardziej Go poznawać, a poznając kochać i zachwycać się tym wszystkim, co On dla nas zrobił i nadal robi.
Jeżeli potrafimy kupić ubranie bo ktoś je zachwala, bo dzięki temu nadążamy za ostatnim krzykiem mody. Jeżeli potrafimy długo siedzieć na krześle fryzjerskim, tylko po to, aby zdążyć za ciągle nowymi pomysłami na piękne zrobione włosy, czy pięknie „dziwnie” wygoloną głowę. To warto na nowo zachwycić się tym, że Chrystus umarł dla mnie na krzyżu, abym ja miał życie wieczne. Czy trzeba nam czegoś więcej? Możliwe, że w pierwszym odruchu będzie nam trudno coś nowego wymyślić. Ale po dłuższej chwili refleksji w zasadzie wszyscy wiemy, jak możemy sprawić Mu radość. W głębi serca często słyszymy Jego zachętę i przypomnienie: bądź dzisiaj tu i teraz moim świadkiem! Mów ludziom, że nadal ich kocham!

III. Wakacyjny czas, zaprowadził mnie parę dni temu do Ostródy. Wspominam to miasto z wielką sympatią i miłością, bo przecież tutaj w parafii Niepokalanego Poczęcia NMP od 13 lipca 1985 roku, przez sześć lat pracowałem jako wikariusz. Ostróda w porównaniu z tamtymi czasami uległa zmianie – mocno wypiękniała. W miejscach gdzie kiedyś było wysypisko śmieci, wyrosło piękne osiedle. Nowe domy mieszkalne znajduje się jeszcze w wielu innych miejscach, gdzie kiedyś były łąki. To i jeszcze wiele innych prac – choćby nad jeziorem – pokazują, że ma dobrych gospodarzy. Idąc ulicą Czarnieckiego – była i za moich czasów – stałem się mimochodem uczestnikiem rozmowy, którą prowadził dziadek ze swoim może ośmioletnim wnukiem. Dziadek prosił go, aby powiedział słowo „mamusia”. Chłopiec się bronił, wymyślał byle jakie usprawiedliwienia. Kiedy podeszli bliżej, zostałem do tej rozmowy włączony. Ten Pan spytał się mnie – szukając potwierdzenia – czy takie słowo używam. Odpowiedziałem twierdząco, dodając przy tym, że teraz wnukowie do swoich babć mówią przez „ty”. Po paru zdaniach stwierdziłem też, że moja mama parę miesięcy temu zmarła. Spytał ile miała lat? Odpowiedziałem, że dziewięćdziesiąt jeden. Kiedy się rozstawaliśmy na pożegnanie powiedział: No to młody człowieku, jeszcze sobie długo pożyjesz”.
Po dłuższej chwili naszego rozstania, towarzyszył mi uśmiech. Okazuje się, że od czasu do czasu potrzebujemy usłyszeć jakiś komplement, miłe zdanie pod swoim adresem. Niby to nic takiego – przecież wiem ile mam lat – ale te słowa okazały się w tamtej chwili nośnikiem radości. W takim razie jak jest naprawdę z tymi miłymi słowami, które inni ludzie wypowiadają w naszą stronę? Czy inni naprawdę je słyszą i na nie oczekują? Odpowiadając na te pytania, trzeba powiedzieć, że rzeczywistość wygląda różnie. Są ludzie, którzy tych słów używają często. Wnoszą tym samym w świat osób do których je kierują, dużo spokoju. Wywołują uśmiech na twarzy, podnoszą na duchu. Są jednak i tacy, którzy kiedy je usłyszą, nie wiedzą co z tymi słowami zrobić. Uważają, że na coś takiego nie zasłużyli, czasami nawet wietrzą pewien podstęp. Wreszcie mamy też takie osoby, które za takimi słowami tęsknią. Bo przez wiele lat życia – małżeńskiego, rodzinnego, zawodowego – nikt takim nawet skromnym komplementem dawno nie obdarował, nie nagrodził. To sprawiło też, że od lat żyją w emocjonalnym chłodzie, niepewności. Dlatego warto pamiętać, że każdy człowiek do normalnego życia, emocjonalnego dobrego rozwoju, potrzebuje akceptacji. Takie słowne komplementy wypowiadane przez – rodziców, rodzeństwo, żonę i męża, nauczycieli, znajomych , …, – właśnie ową ożywczą rolę i zadanie spełniają.
W naszej relacji z Panem Bogiem czegoś podobnego też potrzebujemy, wręcz z utęsknieniem na takie słowa czekamy. Dlatego też bardzo ważną rolę w rozwoju duchowym spełnia czytanie i rozważanie Słowa Bożego. Kiedy systematycznie oddajemy się lekturze Pisma świętego, to często słyszymy głos Boga: nie lękaj się, Ja jestem z tobą, by cię chronić (por. Jer 1,19). Kocham cię, podnoszę do policzka jak ojciec (por Oz 11, 1-9). Podobnych słów można znaleźć na stronach Biblii jeszcze więcej, należy je również uznać, za takie duchowe komplementy, które Bóg do nas kieruje. Przede wszystkim powinniśmy nieustannie wracać do słów, które zostały wypowiedziane w czasie naszego chrztu świętego, a są nieustannym komplementem Pana Boga: Jesteś moim umiłowanym synem, córką, w tobie mam upodobanie (por. Mt 3, 17). Cóż bardziej może nas cieszyć, wywoływać uśmiech na twarzy, niż odwieczna miłość kochającego nas Ojca, który jest w niebie!

ks. Kazimierz Dawcewicz