I. „Nie opowiadaj każdemu swej historii. Skończy się to tylko na poczuciu jeszcze większego odrzucenia. Ludzie nie mogą dać ci tego, za czym tęsknisz w głębi swego serca. […]
Musisz zamknąć się na zewnętrzny świat, abyś mógł przez swój ból wniknąć do własnego serca i do serca Boga. Bóg ześle ci ludzi, z którymi będziesz mógł ten ból dzielić i którzy zdołają zbliżyć cię do prawdziwego źródła miłości.
Bóg wierny jest swoim obietnicom. Z pewnością jeszcze przed śmiercią znajdziesz akceptację i miłość, której pragniesz. Stanie się to inaczej niż oczekujesz … A jednak wypełni twoje serce i zaspokoi najgłębsze pragnienia. … Przylgnij do tej nagiej obietnicy z wiarą. Twoja wiara cię uleczy” (Henri J.M. Nouwen, Wewnętrzny głos miłości, Poznań 1999, s. 14).
Te słowa często cytowanego przeze mnie autora wielu książek na temat duchowości, idą trochę pod prąd naszej codziennej praktyce. Bo my często staramy się napotkanym ludziom dużo mówić o naszych wewnętrznych przeżyciach, stanach. Nie do końca uświadamiając sobie, że jest to wiedza zupełnie im niepotrzebna. Obarczamy pamięć innych osób naszymi negatywnymi doświadczeniami i przeżyciami, licząc po cichu na „cud” uzdrowienia.
Jak to wszystko się kończy? Jakie odczucia mają ci wszyscy, którzy bywają przez nas tak „ubogaceni”? Uzdrowienia nie ma – chociaż przez chwilę możemy poczuć się trochę lżej, dzięki takiemu „wygadaniu się”. Kiedy takie praktyki są częste, po pewnym czasie nasi „rozmówcy” zaczynają przed nami „uciekać”. Nie chcą znów wysłuchiwać niekończących się naszych historii.
To wszystko zaczyna nas jeszcze bardziej boleć, niepokoi, zajmuje naszą pamięć i wyobraźnię. Bywamy wtedy jeszcze bardziej obici, porzuceni, pozostawieni samym sobie. Przynajmniej tak nam się zdaje. Ale do końca tak nie jest. Nadal jesteśmy kimś ważnym dla Pana Boga, On o nas nie zapomina.
W tej wierności Boga danym nam swoim obietnicom, znajduje się zaproszenie do poszukiwania właśnie Jego, zamknięcia się na zewnętrzny świat. Codzienna modlitwa, czytanie słowa Bożego, powoli zaczyna otwierać nasze serca. Zaczynamy odnajdywać swoje miejsce blisko Jego Serca. Z czasem pojawiają się wokół nas także ludzie, którzy pomogą nam dźwigać ów życiowy ból. Pomogą też zdążać do prawdziwej miłości jaką jest sam Bóg.
Otwierając nasze serca, dłonie na Boże dary, zaczynamy tracić te „ważne” kiedyś dla nas rzeczy. Przylgnięcie do Bożej obietnicy, wnosi w nasze serce akceptację siebie, a przede wszystkim miłość, której poszukujemy.
II. Powinniśmy w pewnym momencie naszego życia pozwolić odejść swojemu ojcu, matce, wszystkim ich wcieleniom. Musisz przestać patrzeć na siebie ich oczyma i nie starać się im przypodobać (Henri J.M. Nouwen). Jest to ważne wskazanie dla wielu z nas, tak mocno uzależnionych od opinii innych osób: rodziców, rodzeństwa, pracowników, znajomych, … To nie znaczy, że te wszystkie osoby odegrały jakąś złą rolę w naszym życiu, negatywną rolę. Trzeba też powiedzieć, że na pewnym etapie życia przyczyniły się do tworzenia naszej tożsamości.
Przychodzi jednak taki czas kiedy mamy pozwolić tym wszystkim osobowościowym „podpórkom” odejść. Trzeba uwierzyć, że wystarczy nam tylko sam Bóg. Musimy przestać robić to, co podoba się innym. Sami mamy zacząć budować swoją tożsamość, swoje wolne „ja” (Henri J.M. Nouwen).
Te słowa mogą niektórych z nas zaszokować, bo uważamy, że to my tak naprawdę tworzymy życie wokół nas. Ale głębsze wejrzenie w siebie, otwiera nasze oczy, wtedy dostrzegamy także inne fakty. Owa chęć bycia zawsze dla innych, zdobywanie miłości i sympatii innych – często kosztem własnego czasu, duchowego rozwoju, jest w nas mocna. Owe rozczarowanie sobą, które wtedy następuje jest bolesne. Z drugiej jednak strony może przyczynić się do podjęcia pracy nad „odcięciem” się od tych uzależnień.
Wspominany przeze mnie autor stwierdza, że w pewnym wieku powinien wystarczyć nam sam Bóg. Jego mamy słuchać, wypełniać Jego wolę, realizując jak najlepiej potrafimy swoje powołanie. Co nie znaczy, że mamy unikać innych ludzi. Nie wolno tego robić! Ale nie mogą oni blokować nam drogi do Boga, hamować osobowościowy i duchowy rozwój. Bycie dorosłym wymaga zatem od nas zachowania – takiego, które nie stara się za wszelką cenę podobać innym!!!
III. Lubimy kiedy w sercu mamy radość, pokój. Uważamy wręcz, że ich obecność i stałe towarzyszenie, świadczą o nas dobrze. Wkładamy w to wiele wysiłku, troski. Ale okazuje się, że „nawiedzają” nas jeszcze inne uczucia. Pojawienie się ich wywołuje pewną irytację, niepokój, czasami nawet bywają zniechęcające. Spotykając innych ludzi żalimy się na takie doświadczenia. Mówimy im: a ja myślałem, że jestem człowiekiem na wskroś spokojnym, opanowanym, zrównoważonym. A tu przydarzyły mi się takie historię -niechciane przeze mnie. Budzące zagrożenie i niepokój. Zaczynamy także czuć się rozczarowani naszą reakcją na to wszystko.
„Nie biczuj się za brak duchowego postępu. W przeciwnym razie coraz łatwiej będzie można cię wytracić z równowagi. Zaczniesz niszczyć siebie i spowodujesz, że powrót do domu będzie coraz trudniejszy. Najlepiej jest nie działać pod wpływem niespodziewanych emocji. Ale nie powinieneś też ich tłumić. Powinieneś je poznać i pozwolić im odpłynąć. W pewnym sensie powinieneś się z nimi zaprzyjaźnić, aby nie stać się ich ofiarą.
Droga do „zwycięstwa” nie polega na próbie bezpośredniego opanowania zniechęcających emocji, ale na budowaniu głębszego poczucia bezpieczeństwa, zadowolenia i bardziej wcielonego poznania, że jesteś głęboko kochany. A wtedy obcy będą powoli tracić swoją władzę nad tobą.
Nie zniechęcaj się. Bądź pewien, że Bóg naprawdę spełni wszystkie twoje potrzeby” (Henri J.M. Nouwen, Wewnętrzny głos miłości, s. 49-50).
Są to bardzo ważne wskazania dla każdego z nas, walczących często na oślep ze swoimi uczuciami i emocjami. Okazuje się, że ich obecność nie musi być czymś złym, negatywnym. One po prostu są jako pewien element przeżywania przez nas życia. Pokazują naszą różnorodność, inność, barwność, budzą także i pokazują pewien nasz urok. Wszystko potrafi się jednak zmienić, kiedy przyjmujemy je jako naszego wroga, okupanta wprowadzającego godzinę policyjną, która budzi strach i niepewność.
W takim razie co mamy robić? Jak nas poucza nieżyjący już holenderski duchowny, mamy ze swoimi emocjami się zaprzyjaźnić! A ksiądz Krzysztof Grzywocz mówił o niekochanych uczuciach, tym samym zachęca nas abyśmy po prostu je pokochali! Chyba stać nas na przyjęcie jeszcze jednej miłości/przyjaźni, która wniesie w życie wewnętrzną radość i spokój.
ks. Kazimierz Dawcewicz