Na początek anegdota: W salonie przy stole siedzi mąż i przeszukuje jakieś dokumenty. W pewnej chwili krzyczy sam do siebie: „Wreszcie znalazłem!”. Podchodzi do okna, trzymając jakiś dokument w ręce i zaczyna go pod światło uważnie z różnych stron oglądać. Przypatruje się i przypatruje kartce bardzo uważnie – widać czegoś intensywnie poszukuje. Naraz do pokoju wchodzi żona, przez chwilę patrzy na to, co robi mąż i pyta: „Kochanie, co oglądasz i co robisz?”. Mąż odpowiada: „Oglądam nasz akt ślubu. I szukam, bo może gdzieś tu jest zapisana data ważności naszego związku!”.
Powyższa historyjka, gdy głębiej spojrzy się na ukryty w niej ciąg zdarzeń, który doprowadził do owego zabawnego finału, celnie oddaje, czym w swej istocie jest małżeństwo. Obrazowo można bowiem powiedzieć, że „małżeństwo to codzienny trud, w którym miłość przemienia szarość życia w złoto” (Miriam Osborne).
Niestety żyjemy w czasach, w których coraz powszechniej odrzuca się takie właśnie rozumienie małżeństwa. Owszem, wciąż początkiem małżeńskiej drogi dla wielu młodych jest „wielka miłość”, czyli fascynacja i takie zauroczenie sobą nawzajem, że oboje poza sobą świata nie widzą. Ale już po sakramentalnym „tak” dla wielu już dziś wystarczy, że pojawią się tylko jakieś napięcia lub trudności, a wszystko zaczyna się walić i szybko kończy się rozwodem. Tymczasem, trzeba pamiętać, że ślub jest dopiero początkiem dojrzewania do prawdziwej miłości, a nie jej zwieńczeniem.
Stąd też aktualne jest ewangeliczne wezwanie Jezusa: „Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię”. W świetle tych słów można powiedzieć, że w przypadku każdego małżeństwa, które w Panu będzie szukało umocnienia do przezwyciężania trudów życia, miłość małżonków do siebie nawzajem będzie stale dojrzewała i rosła. Zaś w życiu tych, którzy nie nawiązują z Jezusem trwałej więzi, stopniowo się urzeczywistnia duńskie przysłowie: „Wada rośnie, gdy miłość maleje”.
ks. Zdzisław Kieliszek