Widziane z okna, przeczytane i usłyszane (34d)

I. Sobotnie wyjście na Dywity (22.12.18 r) pokazało mi, jak intensywnie mieszkańcy przygotowują się do Świąt Bożego Narodzenia. W tym gronie osób odwiedzających choćby stodołę, są też mieszkańcy pobliskich miejscowości, ale ruch jest bardzo duży. W rękach torby, szybki krok pokazuje, że dzieje się coś ważnego. Chyba, że jest w tym jakaś zmyłka. Inni kupują, to i my coś przy okazji kupimy. Ale chyba dużo osób tak myślących nie jest, bo wszyscy wiemy, że zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Jednak samo ich przeżycie, już zastanawia, nawet zaprasza – delikatnie mówiąc, do stawiania pytań. Choćby takich: po co takie gorączkowe przygotowania świąteczne, kiedy brak w nich wiary w Pana Jezusa? Po co kupujemy i zanosimy prezenty innym ludziom, ale nic nie dajemy Chrystusowi?
To, że zmienia się nastawienie ludzi do Kościoła, widać gołym okiem. Częstym zjawiskiem jakie pojawia się w polskich domach i rodzinach, jest szybka „ucieczka” z kolacji wigilijnej. Brak odniesienia do Pana Jezusa sprawia, że kolacja staje się kolacją jak inne wieczorne spotkania – tylko inaczej została przygotowana. Otwarte kawiarnie i puby w Olsztynie, w nich dosyć duża liczba osób w wieczór wigilijny, pewną prawdę tych słów potwierdza.
Wiele osób w tym czasie przedświątecznym otrzymało smsowe opowiadanie – „w prezencie” – sen Maryi. Śniła Maryja, że ludzie przygotowują się do świąt Narodzenia Pana Jezusa. Dużo biegają, robią zakupy, wszystko dzieje się w wielkim pośpiechu. Ku swojemu zaskoczeniu Maryja zauważyła, że nic z tego co robią ludzie, nie jest przeznaczone w prezencie Chrystusowi. Przygotowując się do Jego urodzin, nie przygotowują dla Niego żadnego daru i prezentu. Po przebudzeniu Maryja pomyślała, że to tylko sen.
Czy to tylko sen? Z całą przykrością wypada chyba powiedzieć, że u pewnej grupy osób, to realna rzeczywistość. Wszystkie zabiegi wokół świąt Bożego Narodzenia, dzieją się bez Jezusa i nie mają z Nim nic wspólnego. A jeżeli już, to bardzo mało. Wypada nam coś z tym zrobić, wypada to zmienić! Przygotowujemy miejsca przy stole dla gości, kupujemy wiele artykułów spożywczych aby ich ugościć. Ale czy przygotowaliśmy miejsce w naszych domach dla Pana Jezus? Czy przygotowaliśmy Mu kołyskę?

II. Betlejem to miejsce narodzin Pana Jezusa, miejsce gdzie światło zaczęło świecić mocniej. Rozpoznali je pasterze, Mędrcy ze Wschodu. O dziwo nie rozpoznali tego światła, mieszkańcy Betlejem. W tym czasie w miejscowości było dużo ludzi, światło pieniądza, zarobku, okazało się dla nich ważniejsze niż to, które świeciło nad grotą. Jednak ten dylemat widzenia i niewidzenia spraw i rzeczy ważnych, nie dotyczył tylko ich pokolenia. Współcześnie przecież jesteśmy zachęcani na przeróżne sposoby, aby pójść za silniejszym światłem, mocniejszym, bardziej przyciągającym nasz wzrok.
Ta wielość świateł sprawia, że i my stajemy się podobni do mieszkańców Betlejem. Nie widzimy światła „bijącego” od Pana Jezusa, tym samym coraz częściej spotykamy osoby, które przeoczyły czas nawiedzenia, spotkania Pana Jezusa. Pochłonięci światłem pieniądza, sławy, uznania, nie doceniamy propozycji jaką składa Syn Boży. Ta mnogość świateł zapraszająca, zachęcająca, wręcz kusząca do robienia przeróżnych zakupów, niepostrzeżenie odciąga nas od prawdziwego światła – jakim jest Jezus Chrystus.
„W ikonografii chrześcijańskiej ciężko jest znaleźć ikony przedstawiające świętych o jasnej cerze i nie jest to bynajmniej jedynie skutek ciemnienia użytej przy pisaniu ikon farby. Święci są „opaleni” blaskiem Bożej obecności – podążanie za Tym, który jest prawdziwym Światłem powoduje, że ich skóra ciemnieje. Im bardziej wpatrują się w Boga, im mocniej trwają w Jego obecności, tym bardziej niejako nabierają kolorów. Spójrzmy dziś w lustro Bożego spojrzenia i sprawdźmy, jaki kolor ma nasza dusza. Niech to spojrzenie zachęci nas do refleksji nad tym, za którym światłem – sztucznym czy Prawdziwym – podążam w moim życiu” (ks. Michał Kowalski, Światło za którym podążam, w: Z biblioteki Duc in altum, tom XXXI, s. 97).
Za którym światłem podążamy? Niech to pytanie nie pozostanie bez odpowiedzi, szczególnie teraz, kiedy tyle sztucznego światła na nas spada z różnych stron!

III. Czasami dobrze jest zostać w domu i zobaczyć, na którą godzinę parafianie przychodzą na niedzielną czy świąteczną Mszę świętą. Czasami „warto” posłuchać innych osób – oczywiście parafian, którzy zdają relację z tego, jak i gdzie młodzież przygotowująca się do bierzmowania, uczestniczy we Mszy świętej. Czasami „dobrze” jest mieć w miarę sprawne oczy, aby zobaczyć jak w trakcie modlitw wysyłane są z kościoła smsy. Można też zadać pytanie: czy warto tego słuchać? Czy trzeba, to widzieć, …? Mimo wszystko takie wiadomości i spostrzeżenia, zachęcają do stawiania pytań. Do zastanawiania się także nad tym, jak można wpłynąć na zmianę powyższych zachowań i postaw?
Zapewne nigdy nie uciekniemy przed takimi uwagami, i takimi zachowaniami ludzi. Związane jest to z różną religijną wrażliwością, może nawet z pewnym zeświecczeniem. Wtedy takie zachowanie nie jest spowodowane złą wolą, zepsuciem, ale zwykłą niewiedzą. Jednak kiedy mamy do czynienia z osobami, które uznają siebie za ludzi religijnych, wtedy taka postawa „denerwuje”.
Mimo takich zachowań i postaw, jako chrześcijanie nie możemy rezygnować z tego, aby pouczać takie osoby, przypominać im o właściwym zachowaniu się w kościele. Trzeba dlatego krytycznie spojrzeć, na pokazywanie, afiszowanie się wszem i wobec niepunktualnym przychodzeniem do kościoła. Spóźnianie się na niedzielną Mszę świętą, stało się dla niektórych z nas pewnym – złym – nawykiem. Na płaszczyźnie wiary, trzeba ocenić takie zachowanie bardziej krytycznie. Jeżeli Pan Bóg jest dla kogoś Kimś bardzo ważnym, wtedy powinniśmy wszystko zrobić, aby do wszystkich spotkań z Nim, podchodzić z szacunkiem i odpowiedzialnie. Punktualność na Mszach świętych, różnych nabożeństwach, jest tego dobitnym znakiem.
W jednej z książek dotyczących Mszy świętej, opisującej jej strukturę, wyjaśniającej przeróżne gesty – autor to ojciec dominikanin – wszyscy jesteśmy zachęcanie do punktualnego zjawiania się w kościele. Jaki podaje powód takiego zachowania? Przypomina, że rozpoczyna się ona nie od znaku krzyża, ale od pocałunku ołtarza. Jest to pocałunek, który na naszym policzku składa także sam Pan Jezus. Ciągłe spóźnianie może spowodować, że przy takim systematycznym zachowaniu, zostaniemy tego znaku miłości pozbawieni. Ten brak może z początku być nie odczytany, lekceważony. Ale z upływem czasu może objawić się w tym, że obecność na Ofierze Eucharystycznej, stanie się zwykła rutyną. A nie spotkaniem z kochającym nas Panem Jezusem, który wita i żegna nas zawsze z wielką czułością i miłością. Pocałunek ołtarza na początku i końcu Mszy świętej, jest tego najlepszym znakiem.
Zachęcam do zwrócenia uwagi na nasze uczestnictwo w Eucharystii. Pamiętajmy, że jest to spotkanie z Panem Jezusem, który kocha nas niegasnącą i ciągle żywą miłością! Dlatego wypada być na niej od początku, aż do końca! To znaczy bez spóźniania się, bez wystawania przed kościołem, bez wysyłania smsów!!!

ks. Kazimierz Dawcewicz